Graliśmy w For Honor - Ubisoft pozazdrościł War of the Roses (XBOX One)

Pomimo początkowych trudności z opanowaniem sterowania – bo obecny samouczek, choć oferujący kompleksowe instrukcje, to również wymaga od graczy nieco większej wprawy – opisany przeze mnie model walki jest w ruchu bardzo płynny i już po 3-4 meczach pozwala na komfortową walkę bez specjalnego zastanawiania się nad tym, co znajduje się pod jakim klawiszem. Niewątpliwym atutem jest również jego widowiskowość, ponieważ każda z klas (o których za chwilę) posiada dwie domyślne metody na wykonanie efektownej egzekucji. Możemy później poszerzyć ich liczbę o kolejne dwa typy – to wszystko za wirtualną walutę gromadzoną po ukończonych meczach. Stawkę możemy jeszcze podbić, ponieważ w grze funkcjonują dzienne wyzwania, a oprócz nich możemy dołożyć sobie jeszcze trzy własne – 50 zabójstw w trakcie starć 1 na 1, 10 zwycięstw w konkretnej grze etc.
For Honor w obecnej wersji zaoferowało mi 3 tryby rozgrywki – Duel (1 na 1), Brawl (2 na 2) oraz Dominion (4 na 4). Każdy możemy tak samo rozegrać na żywych przeciwników (czyli wychodzi maksymalnie 8 na mapie), jak i na boty kontrolowane przez sztuczną inteligencję. W drugim przypadku w naszej drużynie jesteśmy łącznie z max. 3 kompanami. Wszystkie starcia, niezależnie od ilości osób, odbywały się na jednej mapie. Nie wiem, czy deweloperzy planują jakieś urozmaicenia, ale dwa pierwsze warianty zabawy były prostą nawalanką w strukturze rund „best of 5”, zaś w Dominion chodziło o przejmowanie czterech punktów kontrolnych i utrzymywanie ich przed nadciągającymi – i teraz uwaga – szeregowymi wojskami kierowanymi przez SI, których hurtowo kasujemy tylko dzięki zwykłemu uderzeniu (zadającemu marginalne obrażenia); oraz wspomnianymi już, żywymi przeciwnikami.
Wspominając o ewentualnych różnorodnościach w trybach rozgrywki, miałem na myśli zabawę ze strukturami map. Ta, którą mogłem zwiedzać, podzielona była na swoiste segmenty. Całościowo lokację widzimy wyłącznie w najobszerniejszym Dominion, ponieważ w pozostałych wariantach nie istnieje sposobność na zwiedzanie, więc akcja zamyka się w obrębie np. uszkodzonego mostu lub nieco bardziej otwartego placu ćwiczeń. Naturalnie, co wydaje się oczywistością, w pełnej wersji musi być więcej tych miejscówek. Ale o tym chyba nie trzeba wspominać.
Istotnym aspektem For Honor są wojownicy, którymi przychodzi nam walczyć. Do naszej dyspozycji oddano dwie klasy (nieróżniące się zbytnio od siebie) postaci w każdej z trzech „nacji” – wspomnianych wyżej samurajów, wikingów oraz rycerzy. Różnice między nimi jakie są, każdy widzi – oprócz innego wyposażenia, ubioru tudzież opancerzenia, a także dosłownych umiejętności (tzw. „perków”, których rozwój w alfie był zablokowany), to tacy sami kolesie lub „kolesiówy”, bo można grać płcią piękną!
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler