Duke Nukem Forever powstaje od ponad dekady, a mimo to, do dnia dzisiejszego wcale nie mamy na jego temat zbyt wielu konkretów. Premiera nastąpić ma już w maju bieżącego roku (tak, ja też nie mogę uwierzyć, że piszę to słowa), ale póki co, warto skierować swoją uwagę w stronę innej produkcji. Innej, acz grającej w tej samej lidze i podejmującej podobną tematykę. Mowa tu o stworzonym przez polskie studio People Can Fly, Bulletstorm – shooterze, bez wątpienia mogącym konkurować z wiecznie tworzonym DNF’em, a jest też sporo przesłanek przemawiającym za tym, iż Bulletstorm zje Duke’a na śniadanie. Albo inaczej, golnie mu smyczą, zasadzi granat w tyłek, a następnie soczystego kopniaka w to samo miejsce. Nie wiem jak można nazwać takiego skill-shota, niemniej jednak, na pewno byłby efektowny. Wracając do tematu, europejska premiera Bulletstorma tuż, tuż – projekt zagości na sklepowych półkach dosłownie za kilka dni, a my jeszcze w styczniu mieliśmy okazję pyknąć w pełną wersję produkcji, tylko po to, byście na czas otrzymali recenzję. Recenzję, z której dowiecie się czy warto zainwestować w najnowsze dziecko PCF. Tak więc – warto? Zapraszam do dalszej lektury.
Fabuła przedstawia losy dwójki bohaterów. Jednym z nich jest niejaki Greyson Hunt, a drugi to Ishi - wierny kompan Greysona, towarzyszący mu we wszystkich trudach i znojach. Naszych herosów poznajemy gdy pędzą kosmiczną pustką w poszukiwaniu pracy. Są piratami kosmicznymi. Grabiącymi, zbijającymi i gwałcącymi co popadnie. Nie zawsze tak jednak było. Niegdyś służyli w armii, a konkretniej, w elitarnych oddziałach specjalnych Dead Echo. Ich zadanie, proste – zabijać na zlecenie i nie zadawać zbyt wielu zbędnych pytań. Tak właśnie było przez długie lata. Greyson, Ishi oraz dwójka innych żołnierzy wykonała mnóstwo misji, niejednokrotnie narażając swoje życie i zdrowie dla pewnego, ortodoksyjnego, rzekłbym psychopaty, generała Sarrano. W trakcie jednego z zadań Greyson i ekipa odnajdują coś niebywale intrygującego. Dowiadują się, że cele, które eliminowali to zwykli cywile, którzy w taki czy inny sposób narazili się generałowi. Jeden z ostatnich targetów to niejaki Novak – reporter dysponujący dowodami na bezprawne poczynania generała i jego wesołej kompanii Dead Echo. W tym momencie czara się przebiera, a Greyson w trakcie krótkiej rozmowy, dość wymownie i w akompaniamencie stosownym epitetów składa swoją rezygnację. Wraz ze sobą bierze oddział i udaje się w najodleglejsze zakątki galaktyki, gdzie rozpoczynają swoje pijackie… ups… pirackie wojaże.
Wszystko było pięknie do momentu gdy na horyzoncie pojawił się statek kosmiczny pilotowany przez generała. Greyson, zapity na śmierć, postanawia wymierzyć zemstę, zlecając atak. Ten jest oczywiście samobójczy, gdyż „maszyna międzygalaktyczna” Greysona to jedynie drobny transportowiec, który w porównaniu z jednostką wojskową wygląda jak mysz startująca do słonia. Szturm kończy się sromotną porażką, a nasi protegowani zmuszeni są do awaryjnego lądowania na pobliskiej planecie. Dwoje kumpli Greysona ginie, a Ishi ledwo uchodzi z życiem. Teraz wędruje z Huntem po nieznanym globie. Cel mają pozornie prosty – znaleźć jakiś sposób na to, by się wydostać. Napisałem pozornie gdyż szybko okazuje się, że planeta opanowana jest przez wszelakiej maści mutanty, chcące w możliwie jak najbrutalniejszy sposób wybebeszyć naszych protagonistów. Rozpoczyna się walka na śmierć i życie, w której liczą się tylko najlepsi. Zabijać trzeba umiejętnie. Nie ma mowy o bezmyślnej sieczce. Bulletstorm to w zasadzie pierwszy shooter, w którym inwencja twórcza jest nagradzana. Co tu dużo pisać – po prostu Kill with Skill!
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler