The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom (SWITCH)

ObserwujMam (3)Gram (1)Ukończone (0)Kupię (1)

The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom (SWITCH) - recenzja gry


@ 13.07.2023, 17:51

The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom to jedna z najbardziej wyczekiwanych gier, dostępnych dla konsoli Switch. Jeśli nie możecie zrozumieć jej fenomenu, musicie przekonać się na własnej skórze. Naprawdę warto!

Wydane sześć lat temu The Legend of Zelda: Breath of the Wild to prawdopodobnie moja ulubiona gra. Nie mówię tu o jakimś przedziale czasu w moim życiu, tylko w ogóle. Przy żadnej innej produkcji nie bawiłam się bowiem tak wyśmienicie i tak długo. Pełna nadziei wyczekiwałam zatem na premierę Tears of the Kingdom i gdy wreszcie udało mi się je dostać, mniej więcej dwa tygodnie byłam totalnie niedostępna dla rodziny oraz znajomych. Minęło trochę czasu i moja interakcja z ludźmi powróciła na właściwe tory, ale nadal wolne chwile spędzam w świecie wykreowanym przez Nintendo. Dlaczego? Tego dowiecie się z niniejszej recenzji.

Breath of the Wild oczarowało graczy - w tym także mnie -  wspaniale przygotowanym światem Hyrule. Po raz pierwszy deweloperzy dawali nam tak wielką swobodę i nie mam tu na myśli tego, że mogliśmy zajrzeć w każde miejsce i zrobić to w dowolnym momencie. Chodzi o to, że Breath of the Wild było prawdziwą piaskownicą, kuźnią pomysłów. Deweloperzy dawali nam pewien zestaw umiejętności oraz przedmiotów, a my z ich pomocą musieliśmy samodzielnie się poruszać, być kowalami własnego losu i znajdować sposoby na to, by otworzyć jakieś przejście, pokonać przeciwnika itd. Tears of the Kingdom nie jest pod tym względem wyjątkiem. Ponownie zastosowano ten sam zabieg, tyle że zaoferowano nam całkiem nowe umiejętności, a w rezultacie łamigłówki do rozwiązania. Znów jesteśmy zdani na siebie, co z jednej strony lekko przeraża, a z drugiej ekscytuje.

Pierwsze chwile z Tears of the Kingdom nieco mnie zawiodły. Deweloperzy nie przygotowali na potrzeby gry całkiem nowego świata, ale zmodyfikowali ten, który opracowali z myślą o poprzedniku. Zmiany na szczęście są na tyle duże, że w żadnym razie nie ma mowy o odgrzewanym kotlecie i innych tego typu epitetach. Musiałam po prostu zagrać kilka godzin, aby zacząć dostrzegać rozmaite wspaniałości serwowane mi przez kucharzy z Nintendo. Na pierwszy rzut oka wiele przekąsek jest ukrytych i niełatwo też przyzwyczaić mi się było do tego, że Link nie ma już umiejętności z Breath of the Wild. Ustąpiły one co prawda miejsca czterem całkiem nowym zdolnościom, ale o tym za moment.

Jeśli chodzi o sprawy czysto fabularne, nie ma tu w sumie niczego zaskakującego. Link – bohater gry – ponownie musi odnaleźć porwaną księżniczkę Zeldę, a na czele złowrogich pokrak stoi nikczemnik zwany Ganonem. Wątek nie jest jakoś szczególnie porywający, ale jednocześnie nie odstrasza. Stanowi jakieś tam tło tego, co obserwujemy na ekranie. Jest też naszym motorem napędowym, bo wiemy jaki jest nasz ostateczny cel. Z drugiej strony, zdecydowanie ważniejsza jest sama podróż. Piękna, majestatyczna, pełna zaskakujących momentów i niespodzianek. Czasem bowiem byłem mocno zaskoczony tym, że sposób jaki wykombinowałam na przejście danej łamigłówki faktycznie działał!

Zgodnie z tym, co napisałam wcześniej, na potrzeby Tears of the Kingdom firma Nintendo wykombinowała cztery całkiem nowe umiejętności. Jedna pozwala Linkowi przenikać np. przez podłogę. Druga umożliwia nam doklejanie do miecza różnych przedmiotów z wirtualnego świata. Trzecia to swoista telekineza, dzięki której możemy podnosić graty z otoczenia, a następnie łączyć je w całość lub umieszczać w wybranych miejscach. Dzięki ostatniej Link potrafi wstrzymać bieg czasu, a następnie sprawić, by zaczął on się cofać względem wybranego obiektu. Z opisu ciężko sobie wyobrazić jak dane zdolności da się wykorzystywać, ale uwierzcie mi, że możliwości są niezliczone. Nie wiem czy w mojej łepetynce zrodziło się podczas zabawy coś, czego nie dane mi było potem wypróbować.

Żeby nie było, że przychodzę do Was "na golasa", kilka przykładów. Widzicie jakąś dziwną półkę skalną, ale nie możecie na nią wyleźć, prawda? A może w pobliżu jest gdzieś styrta desek? Kilka minut później będziecie mieć już drabinę. Przepaść, przez którą nie da się przedostać? To może z tych samych desek udałoby się zrobić kładkę? Jasne, że tak! Potężne kamienne wrota? Nie trzeba wcale szukać miecza. Głaz plus miecz = dość nietypowa maczuga. Uderzenie lub dwa, a z wrót pozostaje tylko sterta gruzu. Jeśli przez przypadek zdemolujemy coś, czego nie powinniśmy, możemy zawsze też skorzystać z cofania biegu czasu. Oczywiście cały świat przygotowano tak, abyśmy z wymienionych umiejętności musieli korzystać, co tylko dodatkowo cieszy, bo mamy do czynienia z nigdy niekończącym się odkrywaniem, a przecież nie ma niczego lepszego.

Żeby było jeszcze ciekawiej, Nintendo na potrzeby Tears of the Kingdom przygotowało jeszcze jedną interesującą mechanikę rozgrywki, a chodzi o elektryczność. Wiele stworzonych oraz występujących w świecie przedmiotów da się zasilać. Może to być prowizoryczny pojazd, jakaś zbudowana przed momentem łódka itd. Gdy zechcemy, by nasza kreacja ożyła i zaczęła się poruszać, strzelamy w niej elektrycznością (np. w wentylator czy koła), a robimy to korzystając z łuku, który także został w grze zmieniony w stosunku do poprzednika.


Screeny z The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom (SWITCH)
Dodaj Odpowiedź
Komentarze (15 najnowszych):
0 kudosDirian   @   17:46, 21.07.2023
Świetna gra, choć przyznam, że BOTW mimo że oferuje mniej, to podobała mi się bardziej i robiła większe wrażenie. Może dlatego, że była świeże, a tu mamy w 80% powtórkę z rozgrywki? Tutaj nie jestem aż tak zaangażowany i gram mocno na raty - po paru godzinach po prostu się odechciewa i muszę robić kilkudniowe przerwy. Nowe mechaniki jak latanie przy użyciu pojazdów czy w ogóle ich konstruowanie - zupełnie do mnie nie przemawiają, bo nie tego szukam w grach akcji i po prostu szkoda mi czasu na kombinowanie jak tu stworzyć jakieś pokractwo, które będzie użyteczne. Na szczęście w większości przypadków ta zabawa jest opcjonalna i można to olać.