Rise of the Ronin to druga tegoroczna ekskluzywna premiera z kategorii AAA, dostępna wyłącznie na konsoli PlayStation 5. Co ciekawe, oba projekty to dzieła japońskich deweloperów, albowiem pierwszym jest Final Fantasy VII: Rebirth. Jak na tle projektu Square Enix wypada przedsięwzięcie Team Ninja? Jeśli rozważacie jego zakup, koniecznie czytajcie dalej, bo odpowiedź postaramy się Wam przedstawić w niniejszej recenzji.
Pierwsze chwile z Rise of the Ronin są jak najbardziej pozytywne. Gra szybko wprowadza nas w wirtualny świat Japonii u schyłku okresu Edo, a także błyskawicznie prezentuje bohaterów, czyli tzw. Bliźnięta Miecza. To dwójka niebywale dzielnych oraz wyjątkowo uzdolnionych manualnie wojowników, która w wyniku pewnych wydarzeń we wstępie zostaje rozdzielona, a jeden z Bliźniaków - gracz - zmuszony zostaje do tego, by działać na własną rękę. Co warte podkreślenia, herosów tworzymy samodzielnie, rozpoczynając rozgrywkę. Wpływamy zarówno na ich prezencję, jak i wstępne statystyki oraz wyposażenie.
Nowe dzieło studia Team Ninja odchodzi od tego, co udało się deweloperom opracować w przypadku poprzednich tytułów. Tym razem nie otrzymujemy więc przedstawiciela gatunku soulslike, ani liniowej gry akcji, w której brniemy do przodu głównie korytarzowymi lokacjami, ubijamy napotkanych przeciwników, pokonujemy bossa i cały proces powtarzamy. Twórcy poszli w otwarty, wręcz przytłaczający swoim rozmiarem oraz zawartością świat. Nie wszystkim będzie się to – rzecz jasna – podobać, bo przesyt znaczników na mapie jest znaczący. Na szczęście wielu aktywności wcale nie trzeba realizować.
Na główny wątek fabularny składają się misje, które w sumie oferują nam około 40 godzin rozgrywki. Wiele jest rozbudowanych i wymagających, a w ich trakcie nie tylko spotykamy historyczne i fikcyjne postaci, ale również wykonujemy rozmaite zlecenia. Czasem są one dość krótkie i związane z pogaduszkami oraz podróżowaniem. Często musimy się jednak mierzyć w ich trakcie z przeróżnymi przeciwnikami, w tym bossami. Wiele zadań tego typu realizujemy na specjalnie przygotowanych wycinkach map, na których zabawa przypomina nieco gatunek soulslike. Mamy więc wydzielony obszar, sporą grupę przeciwników oraz - na koniec - bossa. Żeby było ciekawiej, zadania te realizujemy albo w towarzystwie maksymalnie dwóch kompanów kontrolowanych przez SI (samodzielnie ich rekrutujemy) albo z pomocą dwóch znajomych przez sieć. Misje te najczęściej są naprawdę fajne zrobione, wymagające i satysfakcjonujące.
Jeśli chodzi o fabułę, niestety nie można o niej napisać tego samego. Scenariusz przygotowany przez deweloperów nie jest zły. Całkiem przyjemnie się przez niego brnie i nie ma tu przesadnych dłużyzn, ale to typowa opowieść w stylu „zabili go i uciekł”. Nie ma zaskakujących zwrotów akcji, ani żadnych momentów wartych zapamiętania. Pierwsza połowa dłuży się ponadto dość mocno i dopiero w drugiej części opowieści jest lepiej. Do napisów końcowych dobrniecie po około 40 godzinach, biorąc pod uwagę normalny poziom trudności, a po godzinie już najpewniej nie będziecie o tym pamiętać. Zakładam też, że żadne zlecenie nie pozostanie z Wami na dłużej, mimo że niektóre postaci niezależne wykonano naprawdę porządnie i w miarę upływu czasu deczko się z nimi zżyłem.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler