Wheelman to gra, której koncept zrodził się w Hollywood podczas kręcenia filmu o takim samym tytule. Jak to zawsze w przypadku wirtualnych adaptacji bywa, tak i tym razem mamy do czynienia z tytułem pod wieloma względami niedopracowanym i mało porywającym. W tym miejscu muszę jednak nadmienić, iż moje oczekiwania względem projektu były dosyć wysokie. Szczególnie z powodu postaci głównego bohatera, w którą wcielił się niejaki Vin Diesel. Facet ma cojones, myślałem więc, że gra, w której będzie występował również takowymi będzie mogła się pochwalić. Niestety tak się nie stało i zamiast wciągającej, „wolnoświatowej” ścigałki ulicznej, w moje ręce trafiła prosta zręcznościówka, w której postawiono na efekciarstwo, zamiast porządny model jazdy i wciągający gameplay.
Jak sama nazwa wskazuje, w grze wcielamy się w kierowcę, można nawet powiedzieć, wirtuoza czterech kółek. Koleś jest jakimś tam tajniakiem o imieniu Milo, który pracuje dla niezwykle głęboko zakopanej organizacji. Prawdę mówiąc nigdy do końca nie zakumałem jakie jest moje zadanie w grze i dla kogo pracuję. Trafiłem po prostu do Barcelony, tam poznałem jakiegoś podejrzanego typka, a na powitanie, facet wręczył mi enigmatyczny folder z tajnymi informacjami. W tym miejscu wątek fabularny się dość dziwnie urywa, a reszta rozgrywki to luźno połączone ze sobą misje, polegające w głównej mierze na dostarczaniu pojazdów, eskortowaniu różnych delikwentów i docieraniu w jednym kawałku do wyznaczonych miejsc. Wszystko po to, aby wprowadzić zamieszanie pomiędzy trzema wielkimi frakcjami działającymi w stolicy Hiszpanii i odkryć wielką tajemnicę. Fabuła, jak sami widzicie nie należy do szczególnie rozbudowanych i wciągających. Stanowi ona raczej wymówkę do ścigania się i robienia zadymy na każdym rogu.
W tym aspekcie Wheelman jest bez wątpienia najmocniejszy. Jadąc ulicami miasta mijamy wiele różnych elementów m.in. ławki, drzewa, znaki, stoliki itd., a każdy z tych gratów można bez żadnego problemu staranować. Całkiem fajnie wyglądają również momenty, podczas których zjeżdżamy z asfaltu i wbijamy się np. w sam środek wieżowca lub centrum handlowego. Wszystko bardzo szybko zmienia się wówczas w drzazgi, a uczucie prędkości jest wręcz fenomenalne. Gdyby nie fakt, iż sterowanie samochodami jest całkowicie spaprane, wiele innych niedociągnięć mógłbym pominąć. Zrobiłbym to tylko ze względu na dobrze odwzorowane poczucie prędkości oraz całkiem ciekawą strukturę miasta.
Niestety autorzy postanowili wrzucić do gry całkowicie zręcznościowy model jazdy. Auta różnią się co prawda delikatnie między sobą, aczkolwiek odmienność ogranicza się do sposobu ślizgania po nawierzchni oraz prędkości maksymalnej. Wszystkie fury prowadzi się jak kartonowe pudełka, na których narysowane zostały z boku koła. Maszyny nie mają żadnej wagi, nie reagują praktycznie w ogóle na zderzenia z mniejszymi elementami, a nawet konkretniejsza kraksa nie powoduje żadnych zniszczeń. Aby zamienić samochód w kupę złomu trzeba się naprawdę ostro namęczyć.
Brak odpowiedniego modelu zniszczeń da się jednak wytłumaczyć jednym, prostym elementem rozgrywki. Otóż podczas pościgów możemy przy pomocy prawej gałki analogowej taranować znajdujących się z boku przeciwników. Wystarczy kilka celnych trafień aby odesłać auto oponenta na złomowisko. Kiedy natomiast nasz pojazd zacznie szwankować otwieramy drzwi, wyskakujemy na maskę i niczym agenci z Matrixa przeskakujemy na dach innego samochodu. Jeszcze pozostaje tylko wykopać właściciela i mamy nowy środek transportu. Prawda, że łatwe ? A do tego jeszcze całkiem bajerancko wygląda. Podczas sceny przejmowania włącza się coś w rodzaju bullet time i całą akcję obserwujemy w zwolnionym tempie. Podobnych fajerwerków jest w grze więcej i w sumie one głównie nadają jej jakiegoś charakteru. Szkoda tylko, że nie są one w stanie przyćmić miałkości pozostałych aspektów.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler