Ciężko zresztą napisać, by cokolwiek w tej grze było wygodne. Interfejs zdecydowanie nie ułatwia rozgrywki, a szczytem szczytów jest już ekran bolidu, w którym to zaopatrując maszynę we wcześniej wyprodukowany, tudzież zakupiony sprzęt, zmuszeni jesteśmy do przeciągania kolorowych ikonek. Pomysł równie dziwaczny, co irytujący. Część informacji rozlokowano w tak niefortunnych miejscach, że dotarcie do pożądanego ekranu stanowiło będzie dla początkującego gracza niemały problem. Naprawdę ciężko jest mi zrozumieć, dlaczego Bank i Sponsorów mamy w zakładce Zespół, a raport finansowy wylądował w kompletnie innym miejscu, tuż obok skrzynki pocztowej i informacji o kolejnym GP. Skoro już przy utrudnianiu życia graczowi jesteśmy, wypadałoby wspomnieć o sposobie rozgrywania weekendu wyścigowego. Kiedy nadejdzie moment rozpoczęcia testów przed kolejnym Grand Prix, naszym oczom ukaże się odpowiednie okno, z kilkoma możliwościami wyboru. Niestety, żadna z nich nie pozwala na cofnięcie się do ustawień bolidu i podmienienie jakiejkolwiek części maszyny, czy to aerodynamicznej, czy mechanicznej. O ile mi wiadomo, prócz restrykcji dotyczących silnika oraz skrzyni biegów, do momentu rozpoczęcia kwalifikacji, przy samochodzie można grzebać ile tylko dusza zapragnie. Niestety, jeśli zapomniałeś o podmienieniu wyeksploatowanego przedniego skrzydła przed rozpoczęciem weekendu wyścigowego, gra nie pozwoli Ci tego zrobić. Zapomnij zatem o dobrym wyniku. Niemal pewne jest, że kierowca wyląduje na poboczu jeszcze przed pierwszym pit stopem. Teoretycznie, mógłbyś nieco zmodyfikować strategię podczas wyścigu, nakazać wcześniejszy zjazd do boksu i wymianę zużytego elementu.
Szkoda tylko, że w czasie zawodów gracz nie ma kompletnie żadnej kontroli nad jakąkolwiek – poza oponami, regulacją ustawienia przedniego i tylnego skrzydła, tudzież poziomem napełnienia baku – częścią bolidu. Wydaje się to śmieszne, ale zapewniam, że kiedy podczas ostatniego okrążenia otrzymasz lakoniczną informację o defekcie maszyny (nie wiedząc nawet, co konkretnie uległo awarii), do śmiechu Ci z pewnością już nie będzie. To takie F1, gdzie w boksach mają tylko opony, paliwo i klucze do skrzydeł. Jakby tego było mało, na ekranie widnieją jakieś tam wskaźniki, ale chyba tylko i wyłącznie po to, by nie było za pusto. Po co nam na ten przykład pasek symbolizujący poziom zmęczenia kierowcy, skoro nawet gdy spadnie on do zera, skubaniec nadal będzie kręcił czasy specjalnie nie odbiegające od tych, notowanych jeszcze kilkanaście wirtualnych minut wcześniej. Kolejna sprawa. Pogoda. Chwała autorom programu, bo warunki atmosferyczne są zmienne i nierzadko wpływają na końcową klasyfikację. Niech ktoś mi tylko wytłumaczy, jakim cudem po kilkudziesięciominutowych, obfitych opadach deszczu nad torem pojawia się mocno niemrawe słońce i w ciągu przeszło minuty opony deszczowe kompletnie przestają się sprawdzać. Ba, nawet na intermediatach nie da się zbytnio pojeździć. Doprawdy niesamowite to słońce, skoro naznaczona licznymi strumieniami wody nawierzchnia przesycha w około sześćdziesiąt sekund. Toż to prawdziwy cud!
Absurd goni absurd. A następny stoi już w kolejce i perfidnie oczekuje na najbardziej dogodny do ataku moment. I kiedy myślisz, że poznałeś i opanowałeś już wszystkie aspekty wirtualnego menedżerowania, przychodzi taka chwila, w której Racing Team Manager zaskakuje po raz kolejny. I niestety, po raz kolejny negatywnie. Czas najwyższy na następny stopień w drodze do tytułu wirtualnego mistrza F1. Kwalifikacje. Zapomnijcie o trzech emocjonujących, po brzegi wypełnionych walką o pozycję sesjach. Panowie programiści postanowili co nieco zrewolucjonizować ten element wyścigowej karuzeli i połączyli wszystko w jedną całość, w wyniku czego kwalifikacje odbywają się jednoetapowo. Bez obawy, na uzyskanie dobrego rezultatu mamy aż … 60 minut. A jak to wygląda w praktyce? Wystarczy wyjechać 5 minut przed zakończeniem sesji, kiedy tor jest już dość mocno nagumowany i – o ile wcześniej dobrze dobraliśmy ustawienia bolidu – powinno zakończyć się całkiem optymistycznie. No, chyba że nagle zacznie lać jak z cebra. Ale to już inna para kaloszy.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler