I Bull bombki strzelił. A w zasadzie to nawet Red Bull. Dolali Vettelowi napoju energetycznego miast wody i masz babko placek. Myślał biedak, że – tak jak w tej piosence Budki Suflera – wrzuci piąty bieg i wszelkie kłopoty znikną niczym plamy po Vanishu. No i w zasadzie wszytko by się zgadzało. Problem zniknął niczym błyskawica. Szkoda tylko, że wraz z szansami na miejsce w pierwszej trójce. I teraz, ani Kubica nie ma dziesięciu punktów, ani Niemiec sześciu. W Malezji wcale lepiej nie było? Hmmmm, a nie pomyślałeś czasem, by pomachać zaczarowaną różdżką, stanąć na czele teamu zza między i pokazać całemu wyścigowemu światkowi, kto tu tak naprawdę rządzi? Niemożliwe? A jednak. Comport Interactive wraz z City Interactive postanowiły spełnić marzenia milionów fanów F1 i oddają nam w ręce grę Racing Team Manager.
Instalując program zastanawiałem się tylko, czy wyścigowy menago będzie w stanie zadowolić naszych rodzimych miłośników tego niesamowicie szybkiego i widowiskowego sportu. W końcu od jakichś niecałych czterech lat, ich liczba oscyluje w okolicach trzydziestu ośmiu milionów. A patrząc na poprzednie tytuły sygnowane logiem niemieckiej stacji telewizyjnej … No właśnie, może nie zapeszajmy. Mimo wszystko, pomyślałem jednak, że skoro polski dystrybutor ustalił cenę produktu na pułapie pięciu dych, to i rajdowy menadżer będzie tego niebieskiego kawałka papieru wart. Niestety, bardzo niemile rozczarowałem się już po około dwóch minutach od chwili, w której pudełko z błyszczącym czerwonym bolidem na okładce, wylądowało w mych niecnych łapach. Chwila mocowania się z nigdy nie dającą za wygraną folią i … jest. A nawet: JEST! Wiecie, jak wygląda skład pudełka z grą, za które liczą sobie całe pół stówy? Jedna płyta DVD. W dodatku wciśnięta w podwójny box. Nie wiem, czy owe wolne miejsce to jakaś innowacyjna forma bonusu, aczkolwiek dziękuję, nie skorzystam. Panowie, za pięćdziesiąt złotych kupiłem niegdyś FM 2007. W pudełku znalazłem kuponik na wirtualną kasę, obszerną instrukcję, jeszcze bardziej obszerny – o ile się nie mylę, niemal stustronicowy – poradnik i całkiem eleganckie ulotki informujące o planie wydawniczym firmy. Da się? Jasne, że tak. Co prawda, nie było to wydanie premierowe, tylko reedycja wysłana na sklepowe półki z niemal dziesięciomiesięcznym opóźnieniem, ale recenzowany Racing Team Manager także grą świeżą nie jest.
A propos owej świeżości. Instalując program, postanowiłem poniuchać co nieco w sieci, gdzie – ku mojemu zdziwieniu – o menago od Comport Interactive można znaleźć całkiem sporo. W gąszczu informacji o dosyć regularnie publikowanych update'ach tytułu, uchowała się niestety wiadomość zdecydowanie mniej optymistyczna: data niemieckiej premiery produktu. Okazuje się bowiem, iż gra trafiła na półki sklepowe dobrze ponad rok temu i zbierając po drodze niemiłosierne baty od wszystkich możliwych recenzentów, w końcu, końcem stycznia anno domini 2009 dotarła do naszego pięknego kraju. Sami chyba przyznacie, że nie brzmi to zachęcająco. Na szczęście Polacy dostali grę spatchowaną do najnowszej wersji, oznaczonej numerkiem 1.05 (). Podobno wprowadzone przez producenta zmiany zdecydowanie poprawiły jakość oraz stabilność programu. Czy na tyle, by radość czerpana z rozgrywki zrekompensowała uboższemu o pięć dych graczowi traumę, jaką ten przeżył po otwarciu pudełka?
Czas najwyższy odwiedzić wyścigowy padok. Tłum tutaj niesamowity. Jakby to powiedział jeden z mieszkańców kamiennicy ulokowanej przy ulicy Ćwiartki 3/4: „Ludzi jak mrówków”. Kierowcy, mechanicy, konstruktorzy, obsługa techniczna – nic tylko zatrudniać. Szkoda tylko, że producent nie pokusił się o zakup licencji, w z związku z czym żaden z potencjalnych członków naszego teamu nie może pochwalić się swym rzeczywistym nazwiskiem. I tak na przykład, Robert Kubica to Domingo Hamiclo, a partneruje mu wiecznie nieogolony Michael … Bauer. Konia z rzędem temu, kto rozpoznałby Nicka, nie patrząc na nazwy zespołów. No właśnie, nazwy zespołów. Te oczywiście też zdecydowanie odbiegają od rzeczywistości. Ścigamy się więc z bolidami Red Horse, tudzież Grove Motorsports. O ile brak licencji jestem jeszcze jakoś w stanie przeboleć, to już kompletnie przestarzałe składy zespołów są w pewnym sensie kpiną z graczy, którzy płacąc za grę oczekują produktu w miarę aktualnego. Rozumiem, F1 to niesamowicie droga zabawa i na luksus wykorzystania prawdziwych nazwisk kierowców, panowie programiści musieliby harować co najmniej ze sto lat. Dlaczego jednak ekipa pracująca nad polskim wydaniem tytułu, nie postarała się o przerzucenie kilku driverów tu i tam? Przecież to dosłownie kilka minut roboty. Oczywiście, praktycznie każde dane można samemu wyedytować, acz własnoręczne grzebanie w tabelkach i menusach jest w przypadku Racing Team Manager wyjątkowo niewygodne.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler