Dla fanów nieco mocniejszych wrażeń, projektanci przygotowali kilka quasi-oskryptowanych sekwencji, potrafiących wystraszyć w stylu np. Outlasta – uciekanie czy niespodziewane pojawienie się przeciwnika tuż przed nami. Nie jest to za częsty widok, ale stanowi on bardzo sprawne urozmaicenie rozgrywki.
Ciągle mówimy o przeciwnikach, oponentach, ale czym właściwie są ci nieprzyjaciele? Trudno powiedzieć, choć pewnych domysłów nabieramy już po początkowych 3-4 etapach. Jednak upraszczając formułę „wroga” jako takiego możemy stwierdzić, że są nimi roboty, na których widok protagonista traci ostrość obrazu, szumi mu w uszach i po kilku sekundach takiego stanu przyjmuje uderzenie! Na szczęście pojedynczy atak nie jest w stanie zwalić nas z nóg, lecz jeśli nie odzyskamy pełni sprawności (dzięki dziwnym naroślom zwanym WAU), to błądząc po kolejnych pomieszczeniach będziemy odczuwać skutki spotkania z enigmatycznymi przeciwnikami.
Tych z kolei jest kilka typów. Jedni reagują na nasz wzrok skierowany ku nim, drudzy na dźwięki przez nas wydawane, a jeszcze inni na nasz zapach. Krótko mówiąc – musimy dostosować się pod względem wybierania kolejnych kryjówek, bo – wbrew pozorom – nie jest to łatwa sztuka. Zabawie towarzyszą również drobne zagadki środowiskowe, które na szczęście nie są wykonane byle jak, a dostarczają relatywnie sporo zabawy podczas rozwiązywania. Przede wszystkim nie są wyjęte z kontekstu i nie odstraszają swoją miałkością, jak mają w zwyczaju niektóre puzzle z innych gier, które nie są przygodówkami. Dobrze wpasowują się w klimat – i to jest ich główny atut.
Świetnie spisuje się w SOMA również oprawa audiowizualna, o której drobne peany stworzyłem w kilku akapitach powyżej. W odróżnieniu od grafiki, lepiej w tym starciu wypada ścieżka dźwiękowa, która jest po prostu idealna! Klimatyczna, pełna powagi i harmonijnie uzupełniająca nastrój grozy. Aspekt wideo także jest wysokiej jakości, jednak na jego niekorzyść przemawiają niekiedy – nomen omen – niekorzystne tekstury w niskiej rozdzielczości. W szczególności na uwagę zasługują te elementy otoczenia, które są gdzieś na poboczu np. fragmenty rur.
Zakończenie mógłbym niemal jeden do jednego przytoczyć ze wstępu – SOMA to wybitne dzieło studia Frictional Games, lecz nie rewolucyjne lub zmieniające oblicze gatunku. Pietyzm pięcioletniego procesu produkcyjnego widać już od samego początku – i nie gaśnie on do samego końca! Choć momentami można narzekać na gorsze doznania wizualne, delikatnie spłycone wątki czy niezbyt sympatycznego głównego bohatera, to – koniec końców – SOMA wychodzi obronną ręką ze wszystkich zarzucanych jej niedoróbek!
Dobra |
Grafika: Oprawa graficzna mogłaby być zdecydowanie lepsza, gdyby nie tekstury niższej jakości, potrafiące niekiedy wystraszyć. |
Genialny |
Dźwięk: Ścieżka dźwiękowa SOMA to doskonałe uzupełnienie klimatu oraz nastroju grozy, jaki reprezentuje dzieło Frictional Games. |
Świetna |
Grywalność: Eksploracja, czyli de facto clou gry, nie jest nudząca, ponieważ co rusz znajdujemy krótkie notatki lub inne informacje na temat otoczenia oraz fabuły. |
Świetne |
Pomysł i założenia: SOMA przypomina nieco pierwszą część serii Dead Space, co uważam za niechybną pochwałę. |
Świetna |
Interakcja i fizyka: Interakcji jest tutaj naprawdę sporo. Główną oś stanowią notatki, audiologi oraz inne, drobne informacje na temat zaprezentowanej fabuły. |
Słowo na koniec: SOMA to świetny reprezentant gatunku horrorów! Pietyzm i dokładność widać na każdym kroku, pomijając kilka drobnych minusów! |
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler