Jeszcze do niedawna wydawało mi się, że Halo bardziej mi się spodoba od Killzone'a, a tu proszę - to produkt Guerilla Games zdobył moje uznanie. Tutaj wróg faktycznie budzi postrach, jest dość jednoznacznie utożsamiony z nazistami, a i same główne postaci są barwniejsze, niż Master Chief, choć wciąż bazują na kliszach. Pod koniec było całkiem sporo dłużyzn, ale nie zmienia to faktu, że ogólne wrażenie Killzone pozostawił bardzo dobre: lokacje są dość różnorodne, a sama gra wyciska, ile się tylko da z poczciwego PS2, momentami wyraźnie kosztem framerate'u. Do dziś wygląda naprawdę dobrze i nowocześnie, zwłaszcza w kwestii mechanik rozgrywki rodem z produkcji późniejszej przecież 7. generacji. Szczególnie podobało mi się zbudowanie wrażenia ciężaru i mocy broni - postacie nie wymachują nimi, jakby były z papieru. Spośród dostępnych, grywalnych postaci najbardziej polubiłem Rico, czyli typowego tanka z chaingunem - moc obalająca tej zabaweczki pozwala kosić Helghastów niczym łany zboża. Ogólnie Killzone to kawał solidnej produkcji i chętnie sięgnę po kolejne części serii, bo Halo póki co mnie do siebie zniechęciło.