Polskie wydanie BioShocka było akurat o tyle dobre, że - o ile dobrze pamietam - w zamian za brak spolszczenia dostaliśmy Season Passa, choć finalnie Infinite... i tak było po polsku. Zgadzam się - DLC niesamowicie dopełniają to uniwersum.
Samo Inifinite bardzo mi się podobało, choć nieco mniej od poprzedników. Wigory nie wykorzystały swojego potencjału w takim stopniu, jak robiły to plazmidy, ale nie można tej odsłonie odmówić klimatu. Elizabeth to poza Alyx Vance najlepszy kobiecy towarzysz w grach - bardzo ludzki, bardzo ciepły, a przy tym stanowiący przykład tego, że kompan sterowany przez AI nie musi być kulą u nogi. Do tego każde spotkanie z Songbirdem pompowało adrenalinę, chociaż jego historia też napawała smutkiem. Nie wiem, czy jest miejsce dla kolejnego takiego BioShocka po tym, jak Ken Levine poszedł na swoje, choć druga część wyszła bardzo dobrze mimo braku jego pieczy. Nie wprowadzała jednak nowego miejsca, więc to też swoje zrobiło.
Jak to dobrze, że lata temu, mimo ogromnego sceptycyzmu, przełamałem się i odpaliłem demo pierwszego BioShocka. Cudowna seria.