Mimo ogromu dostępnych broni, Dead Rising 2 jest piekielnie trudny. Wiele walk z bossami sprawiało mi początkowo wiele problemów, czego wynikiem były przekleństwa i lot koszący pada w bliżej nieokreślonym kierunku. No dobra, padem nie rzucałem, ale mięchem ciskałem ostro. Tysiące wlekących się dookoła zombie także nie ułatwia sprawy. Nie ma jednak zadań niemożliwych do wykonania. Czasem po prostu nie jesteśmy na nie jeszcze gotowi. Dead Rising 2, na wzór swojego starszego brata oparty został na systemie doświadczenia. Chuck za każdego zabitego nieumarłego otrzymuje punkty, które następnie odblokowują nowe ciosy, jak również poprawiają jego odporność oraz ilość zadawanych obrażeń. To, co początkowo może się wydawać samobójczym zadaniem, w miarę progresji staje się coraz łatwiejsze. Gdy zdecydowałem się drugi raz rozpocząć kampanię, byłem prawdziwą machiną do szatkowania zgnilizny. Nikt nie był w stanie mi podskoczyć, nawet bossowie trzęśli porami na mój widok. Niby drobna rzecz te punkty, ale świetnie trafiona. Bez nich gra byłaby o wiele uboższa. Warto też dodać, że owe punkty na zawsze przynależą do naszej postaci. Zaczynając grę od nowa, posiadamy także punktację z poprzedniej sesji. Nie jest ona zerowana.
Wspomniałem powyżej, że wszystkie misje wypełniamy na czas. Nie jest to powiedziane w przenośni, lecz dosłownie. Podczas zabawy oglądamy bowiem zegarek, który odlicza minuty pozostałe na zrealizowanie określonej czynności. Licznika nie możemy ani wyłączyć, ani przestawić. Jeśli więc czegoś nie zdążycie wykonać, pozostaje wczytać ostatni zapis lub po prostu grać dalej. Nie liczy się sam fakt wypełnienia misji, ale przede wszystkim by zdążyć.
Najbardziej problematyczne fragmenty gry związane są z bossami. Każdy z nich to prawdziwie zakręcona indywidualność, której psychikę wypatrzył stan otaczającego ich świata. Na każdego trzeba znaleźć jakiś słaby punkt, a nawet wówczas konieczne jest dość konkretne łomotanie nim bydlak wreszcie padnie. Bossowie w Dead Rising 2 są jeszcze trudniejsi niż w pierwowzorze, a osoby, które grały w jedynkę powinny pamiętać jak dużo krwi napsuł pewien jegomość z czerwonym nosem, potocznie zwany klaunem. Tutaj jest takich byczków jeszcze więcej.
Szczęśliwie się więc składa, że na pomoc przyjść może przyjaciel. Firma Capcom postanowiła wrzucić bowiem do gry tryb rozgrywek wieloosobowych, którego najważniejszym modelem zabawy jest współpraca. Po odpaleniu kampanii w co-opie walczymy wspólnie z jakimś znajomym. Wygląda on niestety jak klon naszego Chucka – nie ma innej postaci do wyboru. Co ciekawe, nie ma potrzeby przechodzenia całej fabuły. Możliwe jest po prostu dołączanie kumpla w bardziej krytycznych sytuacjach, a po zażegnaniu kryzysu dalsza zabawa w pojedynkę. System sprawuje się w porządku, nie zauważyłem żadnych kłopotów z połączeniem, lagów, czy też wyrzucania z gry.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler