Inaczej polegniemy marnie, a klawiatura razem z myszką zostanie naznaczona nieokiełznanymi pokładami energii skumulowanej. Szczególnie ważna jest tu praca zespołowa, ścisłe współpracowanie z członkami drużyny. Przejmowanie flag dających bonusowy dochód czy zwiększających szybkość regeneracji zdrowia i many to podstawa, której zignorowanie równa się z klęską. Dodatkowo na mapach istnieją portale, z których wybiegają hordy sojuszników bądź przeciwników, w zależności do kogo ów magiczna brama należy. Ogólny charakter rozgrywki polega na początkowym wypracowaniu przewagi na neutralnym terenie. We wczesnym stadium gry, wrogie wieżyczki są piekielnie niebezpiecznie, tak więc jakiekolwiek zapuszczanie się na nieprzyjazne terytorium owocuje szybką śmiercią i oczekiwaniem na „respawn”. Dostępne są cztery rodzaje potyczki. Standardowe „Conquest” polega na całkowitej anihilacji strony opozycyjnej, co w praktyce przekłada się na zniszczenie stolicy. Zaś w trybie „Dominate” najważniejszym jest kontrolowanie flag, które sukcesywnie nabijają nam punktów potrzebnych do zwycięstwa. Dla graczy żądnych mocniejszych wrażeń przygotowano „Slaughter”, który wymaga od nas określonej ilości śmierci przeciwnika. Proste, a jakże przyjemne w odbiorze. Ostatni z dostępnych trybów noszący miano „Fortess” wymaga od uczestników ochrony własnych fortec rozlokowanych na mapie, przy jednoczesnej próbie zniszczenia odpowiedników u naszych konkurentów.
Od dawna wiadomo, iż Demigod ukierunkowany jest na grę wieloosobową. Choć nie zabrakło tu trybu dla jednego gracza, stanowi on kalkę tego, co znajdziemy zapuszczając się w bezkresne otchłanie sieci. Co prawda, dostaliśmy coś na wzór turnieju, jest on jednak kopią zwykłej potyczki, z tą różnicą, iż bohatera wybieramy tylko raz. Przez kolejne osiem batalii staramy się jak najbardziej zasłużyć w boju, zdobywając tym samym miano najlepszego i obejmując tron. Niestety poza własną satysfakcją, nie płynie z tego powodu żadna namacalna korzyść. Demigod nie został zaopatrzony w chociażby najprostszy samouczek, wyjaśniający zasady i funkcjonowanie poszczególnych elementów gry. Pierwsze 2-3 potyczki wydają się być bezmyślną łupaniną, w której największa rolę odgrywa wszechogarniający chaos. Jednak po kilkudziesięciu minutach obcowania z tytułem, wszystko okazuje się przemyślane i klarowne, a rozgrywka jeszcze bardziej wciąga. Dlatego też warto zaznajomić się z Demigodem offline – spotkanie z żywym przeciwnikiem nie będzie tak bolesne, a co za tym idzie, przykre.
Przejdźmy jednak do tego, co półboskie nasienie lubi najbardziej – tryb online. Tu dużych rewelacji nie ma. Ot zwykły „skirmish”, który automatycznie przydziela chętnych do zabawy graczy, zwracając uwagę na ich poziom zaawansowania. „Custom game” pozwoli natomiast dołączyć do dowolnego serwera. Tu jednak możemy natknąć się na zawodników dużo mocniejszych od siebie, dlatego należy roztropnie wybierać spośród listy dostępnych gier. Aby urozmaicić zabawę, twórcy postarali się o tryb turniejowy ochrzczony mianem „Pantheon”. Przed przystąpieniem należy wybrać stronę, po której się określimy. Ważnym jest fakt, iż tej zmienić nie można aż do zakończenia igrzysk. Całość przypomina zwykły „skirmish”, z tą jednak różnicą, iż zdobyte przez nas punkty są dodawane do ogólnej puli. Przekroczenie ustalonego limitu owocuje zwycięstwem wielodniowej batalii. Niestety do tej pory twórcy nie raczyli w jakikolwiek sposób nagradzać zwycięzców. Miejmy jednak nadzieję, iż w przyszłości ów tryb rozwinie skrzydła, jeszcze bardziej zachęcając do zabawy.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler