Po kilku początkowych etapach obejmujemy kontrolę nad, towarzyszącą protagoniście, Laurą. To zupełne przeciwieństwo skrytego w swoich uczuciach i powściągliwego w rozmowach Roberta. Laura została okrzyknięta przez opata Conroya wrogiem publicznym numer jeden, przez co w Asposii na każdej uliczce wiszą listy gończe z jej podobizną. Meandry fabularne jednak zdradzają, że wina nie do końca leży po jej stronie, a tak naprawdę niektóre postacie skrywają więcej sekretów, niż moglibyśmy się spodziewać.
I choć bohaterka jest świetnie nakreślona, z własnym systemem wartości oraz niepowtarzalną osobowością, to mimo wszystko ubolewam nad nieco zbyt małym czasem przeznaczonym do jej kierowania. W grze mamy wyłącznie jedną, około półgodzinną sekwencję, w której Robert wpada w pułapkę i fizycznie nie ma możliwości ruchu. Wtedy program przerzuca nas w buty pięknej famme fatale i nakazuje uwolnienie kompana.
Oprawa audiowizualna spisuje się w tej produkcji dwojako. Grafika, czyli pięknie animowane ruchy postaci oraz cudowne, ręcznie rysowane, dwuwymiarowe tła to perła w koronie The Inner World. Lokacje może niezbyt zróżnicowane kolorystycznie, wszak dominuje szarość i ciemniejsze odcienie zimnych barw, jednak spokojnie nadrabiają kunsztem projektantów. Chłopaki się postarały i stworzyły iście baśniowy świat, wprost z kart książek braci Grimm.
Dużo uwagi poświęcam muzyce w grach przygodowych. To bardzo istotny i nieodłączny element tego rodzaju wirtualnej rozrywki – jeśli nie jest najlepiej wykonany, wtedy ciężko o aklimatyzację w wykreowanym przez deweloperów uniwersum. Niestety audio spisuje się nieco gorzej od strony wizualnej projektu. I nie chodzi mi tutaj o słabsze wykonanie tego elementu, tylko o jego stłamszenie przez wiele innych aspektów. Ścieżkę dźwiękową tak naprawdę mało tu słychać, a jeśli już coś charakterystycznego wpadnie nam do ucha, to zdaje się, że do dociera do nas właśnie powtórzony motyw z np. menu głównego. Wszystkie kawałki zlewają się w jedną, mało wyrazistą, masę, nad czym ubolewam.
Zestawiając w pewnym momencie tytuł studia Fizbin z dziełami braci Grimm nie pomyliłem się – pod wieloma względami The Inner World nie ustępuje twórczości tej kultowej dwójki. Przygodówka jest o tyle specyficznym gatunkiem, że jeśli nie działa sprawnie jeden z elementów wielkiej machiny, to ma się wrażenie słabszej całości. Dźwięk z kolei ma tu bardzo wyraźne odzwierciedlenie. Przez fakt, iż nie wyeksponowano go na tyle dobrze, by z rozrzewnieniem wspominać go przy każdej wolnej okazji, automatycznie staje się mało wpływającym „ficzerem” gry. Wielka szkoda, albowiem aspiracje deweloperów były spore.
Na szczęście z resztą tak źle nie było. Ba, wręcz doskonale. Oko przykuwają kapitalne tła i animacje bohaterów, umysł cieszy się – nieco sztampową co prawda – historią o walce dobra ze złem (mimo iż sprytnie ukrytej pod płaszczykiem niewinnych poszukiwań ojca jednego z protagonistów) – tylko uszy nie zostały dziś nakarmione na tyle, by mogły się pochwalić. Jednak The Inner World to tak, czy tak, fantastyczna rozgrzewka przed debiutującym niedługo Goodbye Deponia. A to już wystarczająca rekomendacja!
Świetna |
Grafika: Świetnie wygląda animacja i dwuwymiarowe, ręcznie rysowane tła. Nie poraża różnorodność lokacji i ich kolorystyka, ale i tak jest bardzo dobrze. |
Dobry |
Dźwięk: Audio z kolei jest trochę przygaszone i nie do końca je widać. Słychać coś w tle, ale nie jest to ani rewelacyjne, ani specjalnie charakterystyczne. |
Świetna |
Grywalność: Grywalność nie zaskakuje - jest po prostu kapitalna. Grę przechodzisz jednym tchem, a dzięki zaawansowanemu systemowi podpowiedzi nie ma opcji, że gdzieś utkniesz. |
Świetne |
Pomysł i założenia: Powrót do korzeni gatunku sprawdził się doskonale. I choć nie jest to gra zrobiona 1:1 na modłę klasyków pokroju Monkey Island, to i tak spisuje się bardzo dobrze. |
Świetna |
Interakcja i fizyka: Klikasz tu, klikasz tam, Chodź, poklikamy razem. |
Słowo na koniec: Ogólnie rzecz biorąc - nie zawiedziecie się, obiecuję! |
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler