Kardynalne reguły zabawy nie uległy nadzwyczaj drastycznym zmianom, choć rzeczywiście LEGO Władca Pierścieni może poszczyć się pewnymi nowostkami. Nadal jest to bardzo klasyczna, trzecioosobowa zręcznościówka, w której przejmujemy kontrolę nad (dosłownie) dziesiątkami bohaterów znanych z filmowej trylogii i przemierzamy (dosłownie) caluteńki świat Śródziemia. Produkcja – jak to miało miejsce wcześniej – podzielona została na epizody, które po kolei odzwierciedlają losy członków Drużyny Pierścienia. Co więc my, gracze, będziemy tutaj robić? Ano to, co zawsze: przede wszystkim przeć do przodu i eksterminować hordy orków, goblinów, trollów i innego złowrogiego, Tolkienowskiego szarlataństwa. W jaki dokładnie sposób to uczynimy zależy już od tego, jakim herosem aktualnie kierujemy. Hobbici, tacy jak nasz powiernik pierścienia Frodo i jego przyjaciele Merry i Pipin powalczą krótkimi mieczykami (a Sam np… patelnią), dzielni Aragorn czy Boromir złupią adwersarzy przy pomocy mieczy, krasnolud Gimli wyrżnie orków przy użyciu topora, Legolas ostrzela ich z łuku, a Gandalf potraktuje przeciwników magią (strzelając pociskami, czy rzucając oponentami dzięki zdolności telekinezy). Różne postacie dysponują odmiennymi talentami, ale też nie spodziewajcie się cudów i wielkich różnic między nimi. Protagoniści często opierają się na dokładnie tym samym schemacie ruchów, toteż różnice między nimi po prostu nie istnieją, albo są tylko kosmetyczne. Muszę także napomknąć, że nie byłem do końca zadowolony z systemu walki. Dokładnie tak samo, jak wcześniej, polega on tylko na notorycznym klikaniu tego samego przycisku klawiatury, co pozostawia już naprawdę spory niedosyt. Autorzy powinni w końcu zadbać o nieco bardziej rozbudowane kombinacje, bo w tej postaci już nie robi to najlepszego wrażenia. Koniec końców, replika starszych rozwiązań nadal daje niezłe wrażenie, ale chyba najwyższy czas na zmiany.
Walka to tylko część naszych zadań w LEGO Władca Pierścieni. Drugim istotnym elementem gry są motywy zręcznościowe i „łamigłówkowe”. Czeka więc gracza dużo skakania i biegania, ale przede wszystkim wchodzenia w interakcje z różnymi obiektami, tudzież pokonywania różnorakich, postawionych na naszej drodze przeszkód. W celu ich zwalczenia wykorzystamy liczne zdolności podopiecznych, jak np. użyjemy Sama do rozpalania ognia i sadzenia roślin (które nagle wyskoczą z ziemi, pozwalając nam na wkroczenie na niedostępny wcześniej teren), skorzystamy z liny i haków do wspinaczki, przy pomocy topora Gimliego rozwalimy jakieś wyjątkowo twarde elementy, Legolasem trochę postrzelamy (tudzież wbijemy strzały w ściany, tworząc tym samym prowizoryczną drabinkę), Frodo skorzysta ze swojego świecącego flakoniku i rozświetli zaciemnione miejsca lub nakryje się kamuflującym płaszczem elfów i ukryje się przed wzrokiem nieprzyjaciół. Jest tego zupełnie sporo, co zresztą nie dziwi – Traveller’s Tales zawsze bardzo przykładało się do tego aspektu. Nie mam więc żadnych zastrzeżeń.
No i wiadomo, że cała ta przygoda rozegra się na terenach znanych z filmowej trylogii. Oczywiście wszystkie rejony zostały dopasowane do potrzeb gry, dzięki czemu nie tylko stoczymy różnorakie boje (czy to małe potyczki, czy większe bitwy ), ale i także rozwiążemy wspomniane już zagadki, przebrniemy przez niezbyt trudne misje skradankowe, czy w końcu stoczymy trochę bardziej oryginalne bitki z bossami (niezbyt porywające, tak na marginesie). Autorzy starali się zadbać o jak największą wielorakość kolejnych epizodów, przez co – z założenia – nie powinniśmy poczuć nudy przy ich pokonywaniu. Mimo wszystko jest pewien spory zarzut: otóż, niektóre fragmenty zostały sztucznie wydłużone i zmuszają nas do notorycznego wykonywania dosłownie tych samych, odrobinę nużących czynności. Nie mówię, że jest to regułą, ale programistom chwilami bez wątpienia brakowało inwencji twórczej.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler