Los Santos i Hrabstwa Blaine od samego początku stoją przed nami otworem, a podczas swobodnej rozgrywki natrafiamy na innych graczy, zajętych swoim zbójeckim życiem. Na mapie porozmieszczano poszczególne zadania, wśród których nie brakuje klasycznych pojedynków, wyścigów, skoków spadochronowych czy bardziej wymagających, wykonywanych wspólnie, misji. Gdy zabraknie pieniędzy, nic nie stoi na przeszkodzie, by zabawić się w zaborczego rabusia i przywłaszczyć sobie zawartość kasy w sklepie monopolowym, po uprzednim sprzątnięciu ekspedienta, rzecz jasna. Entuzjaści czterech kółek sprzedadzą również parę podwędzonych bryk w warsztacie samochodowym, a inni szabrownicy dokonają egzekucji na konkurencyjnych graczach i "pożyczą" trochę drobnych. Jeśli to właśnie my będziemy ofiarą złodziejstwa, zawsze, po uiszczeniu drobnej opłaty, za danym delikwentem możemy wysłać list gończy, a wszyscy gracze, którzy uczestniczą w danej sesji, będą chcieli posłać mu kulkę w łeb, celem zdobycia cennej nagrody pieniężnej. Zabawa zmienia się wówczas w istne polowanie. Co ciekawe, osoby chcące pozwiedzać Miasto Aniołów w spokoju, rozejrzeć się za profesją czy stuningować wóz, w każdym momencie mogą włączyć tryb pasywny, podczas którego nikt nie może nam zrobić krzywdy i vice versa. Dobrze, że Rockstar pomyślało o takiej możliwości - czasami pałętający się pod nogami gracze potrafią być frustrujący, więc taka opcja bywa niezbędna.
Nabijanie portfela i zdobywanie doświadczenia to główny cel każdego grabieżcy w GTA Online. Zdobyte siano możemy inwestować w nowe części do swojej bryki, kupić broń, ciuchy, garaż czy apartament w wieżowcu, do którego zaprosimy naszych znajomych. Jeśli znudzi nam się siedzenie przed telewizorem (można oglądać poczynania innych graczy!), pogramy w golfa, rzutki i pokażemy swoje umiejętności na strzelnicy. Rockstar oddało w ręce graczy wszystkie aktywności znane z trybu fabularnego, gdzie zwykły tenis może i nudził, ale rozgrywany z żywym graczem nabierał nowych barw.
Swobodne przemierzanie mapy szybko jednak staje się nudne, w końcu nie ma określonego celu. Można chwilę poszaleć wymachując komuś bronią przed facjatą, ale prawdziwi wojownicy rozegrają któryś z dostępnych meczów. O ile standardowy deathmatch nie wyróżnia się niczym specjalnym, tak wyścigi na wielu pokręconych torach wśród gór i ulic betonowej dżungli przynoszą masę frajdy. Tras jest tak naprawdę nieskończona ilość, przez co nie ma mowy o monotonii, tym bardziej że mowa o rajdach dla poszczególnych klas samochodów, pojazdów latających, łodzi czy nawet - ba - rowerów. Wariantów jest od groma - np. raz za pomocą Uzi (w trybie GTA Race) poczęstowałem ołowiem rywala śmigającego na BMX-ie, a ten spadł w przepaść z Góry Chiliad. W nocy na terenie budowy za kierownicą terenówki zepchnąłem gościa na crossówce, a innym razem straciłem panowanie nad samolotem pasażerskim i rozbiłem się na zakorkowanych ulicach Los Santos - konkurenci tylko pomachali mi z góry. Cała mapa oferuje setki tras, po równinach, ciasnych uliczkach slumsów, wokół więzienia, w zaroślach Kanionu Raton, na farmie wiatrowej czy pomiędzy starymi i opuszczonymi ruderami w postapokaliptycznej scenerii pustyni Grand Senora. GTA Online z powodzeniem mogłoby startować do castingu na oddzielną grę wyścigową, kładąc na łopatki niejeden tytuł z tego gatunku.
Na osobny akapit zasługuje także tryb Przetrwania, w którym, współpracując z trzema innymi kompanami, a zadaniem jest zabijanie nadciągających fal wrogów. Problem w tym, że fal jest 10, a każda wyposażona w coraz lepszą broń (np. minigun) ze śmigłowcami włącznie. W takich sytuacjach niezbędna okazuje się taktyka i kooperacja - gdy ktoś próbuje nas obejść, drugi gracz nas osłania. Trzeci zaś eliminuje wrogów ze snajperki, bądź zabawia się wyrzutnią rakiet i posyła w siną dal wrogi helikopter. W innym wypadku przetrwanie graniczy z cudem, dlatego tak ważne jest, by do takiej akcji dobrać swoich znajomych i komunikować się z nimi głosowo. Zabawa w totolotka i działanie na własną rękę szybko zakończy się fiaskiem.
Z początku nie najlepsze wrażenie zrobiły na mnie tradycyjny deathmatch oraz team deathmatch. Przy większej ilości graczy pojedynki stają się po prostu chaotyczne. Niejednokrotnie nie miałem pojęcia skąd padały strzały, każdy podążał własną ścieżką i ginąłem zaraz po respawnie. Szczerze mówiąc, wolę pojedynki 2 vs. 2 lub 4 vs. 4 - trzeba wtedy położyć nacisk na skradanie, dogłębnie poznać teren, obserwować każdy ruch z dachu budynku, zajmować strategiczne punkty, współdziałać z naszymi sprzymierzeńcami z drużyny etc. Dlatego uważam, że GTA Online nie potrzebuje więcej niż 16 graczy - wtedy zabawa straciłaby sens. Jak na dłoni widać, że rozgrywka została zaprojektowana pod mniejsze grono osób. Walka tu nie toczy się na tak wielkich mapach, jak w serii Battlefield, tylko na mniejszych obszarach, których nie wolno opuścić. Deathmatch to jednak nie tylko starcia piechoty, ale także potyczki, wyposażonych w rakiety, odrzutowców, śmigłowców, jak i czołgów. Boje nie są oczywiście tak emocjonujące, jak w World of Tanks - całość sprowadza się bardziej do zabawy - próżno tu szukać elementów symulacyjnych.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler