Raaistlin @ 22.03.2013, 02:36
Wojciech "Raaistlin" Onyśków
Heart of the Swarm wpisuje się w schemat klasycznego dodatku. I nie chodzi mi o popłuczyny w postaci DLC, a o pełnoprawne rozszerzenie, które zapewnia masę radości i wiele godzin spędzonych przy komputerze.
Heart of the Swarm wpisuje się w schemat klasycznego dodatku. I nie chodzi mi o popłuczyny w postaci DLC, a o pełnoprawne rozszerzenie, które zapewnia masę radości i wiele godzin spędzonych przy komputerze. Taki mniej więcej jest najnowszy tytuł Blizzarda – satysfakcjonujący w wielu momentach, zróżnicowany i przede wszystkim długi. Już dawno nie było mi dane zobaczyć tak dobrego rozszerzenia do jakiejkolwiek gry.
Fabuła Heart of the Swarm kontynuuje wątek z Wings of Liberty. Rozgrywkę rozpoczynamy w momencie kuracji Kerrigan, która próbuje pozbyć się resztki esencji zergów ze swojego organizmu. Sprawy trochę się komplikują - placówka badawcza zostaje zaatakowana. Sarah wraz z Jimem próbują ujść z życiem, wybijając przy okazji multum przeciwników. Następnie… następnie musicie grę odpalić sami i przekonać się na własnej skórze, co wydarzyło się dalej.
Fabuła rozszerzenia do drugiego StarCrafta nie zachwyca swoim wykonaniem i śmiem twierdzić, że jest to jeden ze słabszych elementów gry. Jednak nie oznacza to, iż jest ona kompletnie do bani. W pewnych momentach potrafi nawet chwycić za serce czy wywołać emocje trochę wyższego rzędu. Są to jednak sporadyczne sytuacje, które nie ratują ogromnej przewidywalności opowiedzianej historii. Serio, od początku do końca dokładnie wiemy, co się wydarzy i jak to się ostatecznie skończy. No dobra, w grze jest jeden twist fabularny, jednakże występuje on praktycznie na samym początku przygody i w zasadzie tu również można przewidzieć wynik końcowy. Nie zmienia to jednak faktu, że historia jest epicka i wykonana z rozmachem – konkretnych scen batalistycznych ci tu dostatek (bo w końcu to strategia).
Cieszy przede wszystkim samo podejście do rozgrywki. Deweloperzy postanowili znacząco urozmaicić przygodę względem podstawki. W Wings of Liberty większość misji wyglądała podobnie i potrafiła na dłuższą metę nużyć. Heart of the Swarm idzie w inną stronę. Każdy scenariusz to zupełnie nowe, nieszablonowe podejście. W jednej misji rozwijamy bazę? Zatem mamy pewność, że następna będzie się skupiała na konkretnym oddziale i określonych celach do realizacji. Nie zabrakło tu między innymi bronienia bazy, nacierania na pozycje przeciwnika, infiltracji wrogiego statku czy nawet batalii kosmicznej (tak, w grze znalazła się misja zawieszona typowo w przestrzeni kosmicznej).
Na ogromne zróżnicowanie wpływają także bohaterowie występujący podczas scenariuszy. W Wings of Liberty najbardziej brakowało mi właśnie Jima i jego załogi podczas bezpośrednich starć. Najnowsze rozszerzenie podchodzi do tematu zupełnie inaczej, oferując całą gamę całkiem interesujących bohaterów, z czego największą uwagę przykuwa oczywiście Sarah Kerrigan. I w tym momencie dochodzimy do elementu charakterystycznego dla gier cRPG. Nasza protagonistka awansuje na wyższe poziomy doświadczenia, co owocuje zupełnie nowymi zdolnościami. Jest to rekompensata za brak ulepszeń, które były w kampanii WoL. Dzięki temu Kerrigan może smażyć łańcuchem błyskawic swoich przeciwników, ale także teleportować się na krótką odległość czy przyzywać ogromnego Lewiatana. Część umiejętności jest pasywna i oddziałuje nie tyle na bohaterkę, co na cały rój. Przykład? Ulepszenie robotnic, które wykluwają się podwójnie. Wszystko to sprawia, że gracz ma możliwość dostosowania gry do własnych upodobań.
Kolejną dość fajną nowością jest ewolucja zergów. Każdą jednostkę jesteśmy w stanie wyewoluować w konkretnym kierunku. Co najlepsze, przed każdą misją można ten zestaw dowolnie modyfikować, dostosowując go do warunków danego scenariusza. Ponadto, raz na jakiś czas otrzymujemy możliwość rozegrania pobocznego zadania, które owocuje permanentną ewolucją danej jednostki. Do wyboru zawsze są dwa rodzaje, tak więc decyzja nie jest tak oczywista, jakby mogło się wydawać. Dla przykładu, zerglingi mogą dostać umiejętność wspinania się na klify i doskakiwania do przeciwników, ale równie dobrze można je przekształcić w organizmy mnożące się z niesamowitą szybkością oraz ilością. Wybór jak zwykle należy do gracza. Oczywiście, jeżeli ktoś nie chce, może tych misji nie robić w ogóle, ale odbierze sobie wtedy całkiem sporo zabawy.
Niestety struktura fabuły jest całkowicie liniowa. Zniknęło zatem złudne uczucie posiadania jakiejkolwiek decyzji, które towarzyszyło nam w podstawce. Owszem, w dwóch momentach można zdecydować, na którą planetę polecieć, ale nie ma to żadnego znaczenia, gdyż koniec końców i tak odwiedzimy obydwie. Trochę szkoda, że w tym aspekcie nie postarano się zrobić pewnych rozwidleń, które znakomicie sprawdziły się w podstawowej wersji gry.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler