Oprawa audiowizualna niczym pozytywnym nie zaskakuje. Gdy na okładce pudełka z grą zobaczyłem, że szpila hula na silniku Chrome Engine 5, napędzającym Dead Island czy Call of Juarez: The Cartel, to liczyłem na dość ładne widoki do których przyzwyczaiły nas obie produkcje Techlandu. Przy pierwszym odpaleniu Mad Riders ukazało mi się jednak intro, na którym widniało logo autorskiego engine'u, tyle że zamiast cyfry „5” widniała przy nim czwórka, co sugeruje starszą wersję silnika, na której oparto m.in. nail'd czy Sniper: Ghost Warrior. Drobna wpadka czy celowe zagranie?



Ostatecznie całość wygląda co najwyżej przyzwoicie i sugeruje raczej tytuł wydany kilka lat temu, a nie w dobie Battlefielda 3 czy innego graficznego potwora. Soundtrack składa się zaś z kilku niezbyt wyszukanych i powtarzających się utworów, a spiker krzyczący z głośnika podczas zawodów zbyt często wrzeszczy te same kwestie. W takich momentach czuć, że budżet na tą produkcję był najwyraźniej mocno ograniczony.

Mad Riders to jednak całkiem grywalne dzieło, które powinno przypaść do gustu osobom chcącym się odstresować po ciężkim dniu. Beztroska i niefrustrująca rozgrywka, ogromne prędkości i niska cena w dniu premiery to główne atuty przemawiające za tym, aby w quady od nadwiślanego zespołu zainwestować. Jeżeli jednak mieliście do czynienia z wcześniejszym nail'd, to raczej bym sobie tegoroczny produkt darował.