Ktoś ostatnio pisał w pewnym temacie, że "konsole są dla małolatów" - i najpewniej sam takowym mentalnie jest, bo drugiego tak poważnego, tak gorzkiego, a jednocześnie tak bardzo skłaniającego do cieszenia się małymi rzeczami tytułu jak The Last of Us można ze świecą szukać. Tutaj za bohaterami nie wali się połowa świata jak w Uncharted, nie obracają się w gruz tysiącletnie grobowce jak w Tomb Raiderach - zagrożenia są mniejsze, ale realniejsze, groźniejsze dla ludzi, którzy herosami nie są, a których sytuacja zmusiła do podejmowania trudnych decyzji. Zagrożenie ze strony grzyba zmieniającego ludzi w zombie (swoją drogą maczużnik istnieje naprawdę i atakuje mrówki) i świat próbujący jakoś egzystować po największym pogromie naszego gatunku w dziejach to tylko dekoracja, tło dla opowieści drogi, jaka pada udziałem głównych bohaterów - skazanych na siebie Joela i małoletniej Ellie. Początkowo nie darzą się sympatią, ale z biegiem czasu więź między nimi się zacieśnia. To nie jest bynajmniej historia łatwa w odbiorze, przyjemna - śmierć czai się na każdym kroku i zły los nieraz pluje im w twarze, kiedy tylko chwycą się jakiegoś strzępka nadziei na lepsze jutro. Pod tym względem to najdojrzalsza produkcja Naughty Dog - Joel i Ellie to rewelacyjnie nakreślone postaci, głębokie, zmieniające się pod wpływem wydarzeń, niesamowicie realne. Scenariusz poprowadzono do tego stopnia perfekcyjnie, że kiedy pojawia się jakaś mała, dobra rzecz w ich życiu, autentycznie cieszymy się razem z nimi.
Standardowo dla tego studia, The Last of Us to taki interaktywny film, urzekający drobiazgowo dopracowanymi sceneriami, przez które aż żal przebiegać (a czasem trzeba) i niesamowicie płynnymi, kontekstowymi animacjami ruchu. Joel i Ellie sprawiają wrażenie istot świadomych otaczających je środowiska - zakrywają oczy przed ostrym światłem, przyglądają się odbiciom czy charakterystycznym elementom. Poziom przywiązania do takich drobnostek jest wręcz urzekający i sprawia, że naprawdę łatwo uwierzyć, iż śledzimy losy pary bohaterów z krwi i kości, a nie mistrzowsko oskryptowanych zer i jedynek. Czasem iluzję zepsuje zacięcie się kogoś na elemencie otoczenia, ale to rzadkość - przez większość gry łatwo ulec tej ułudzie.
Został mi jeszcze dodatek - póki co grałem dopiero kilkanaście minut, ale zapowiada się znakomicie. Panowie i panie, dla takich gier warto kupić konsolę.
UPTADE: DLC Left Behind również za mną. Koncepcyjnie jest trochę jak Missing Link z Deus Ex: Human Revolution, uzupełnia bowiem pewien wątek z głównej gry, ale też odnosi się bezpośrednio do przeszłości Ellie. Jest jeszcze bardziej kameralne i gdyby nie retrospekcje, byłaby tu znana ze starogreckiego teatru jedność czasu, miejsca i akcji. Zasadniczo to dodatek bardziej narracyjny - przewaga elementów opowiadających historię nad fragmentami pełnymi akcji jest bardzo widoczna. Gra się przez to niespiesznie, poznając więź między łączącą Ellie z najważniejszymi osobami w jej życiu. Wszystko to sprawia, że to jedno z najlepszych DLC do gry, jakie widziałem. Polecam z całego serca - całe szczęście, że jest standardowym elementem remastera.