Offline
Microsoft zdaje się wdrażać powoli, acz skutecznie pewne podstawowe zasady charakterystyczne dla państwa policyjnego. Nieustający nadzór, korzystanie z władczych uprawnień, reglamentacja określonych dóbr (gier, usług) na większym niż akceptowalnym poziomie i wszystkie te inne nowości (udziwnienia) przywołuje na myśl realizację zasady nadrzędności interesu publicznego nad interesem jednostki (charakterystyczne dla socjalizmu choćby). Z tym, że tutaj ten interes publiczny jest tak naprawdę interesem jednostki (Microsoftu znaczy), ewidentnie nadużywanym w stosunku do ogromnej społeczności (graczy!). O ile z państwa takiego cholernie trudno byłoby się "wypisać", o tyle w przypadku tej specyficznej sytuacji mamy wciąż pozostawiony wybór - możemy po prostu z tego wszystkiego zrezygnować, nie kupić, olać. Czy to zrobimy (my, czyli społeczność grających)? Oczywiście, że nie. Microsoft doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że budowane przez lata audytorium pasjonatów Xboxa jako takiego, kupi go i szereg innych produktów z nim związanych bez mrugnięcia okiem. "Ale co ja niby tracę?", zapytają niektórzy. "Co mnie interesuje, że ktoś inny sobie nie pogra, albo będzie musiał za to zapłacić?".
No właśnie. Ciężko w sumie na to odpowiedzieć jednoznacznie, ale wydaje się, że skutki tej zupełnie nowej, można rzecz agresywnej, represyjnej (tu wstaw odpowiedni przymiotnik) polityki, może niestety wyznaczyć pewien trend w przyszłym gamingu. Trend niekoniecznie korzystny dla branży, jeśli patrzeć na to zarówno z perspektywy społeczności graczy i pojedynczych pasjonatów.
Ciężko łudzić się, że wrócą "stare, dobre czasy". Nadejdą raczej czasy jeszcze bardziej wzmożonej walki usługodawców (Microsoftu i wydawców) z tymi, którzy będą stawiać czynny opór - piracić, kraść, hakować. Kto na tym ucierpi? Wszyscy ci, którzy chcieliby sobie czasem po pracy pograć w bijatyczkę przez sieć ze znajomy, z którym normalnie zrzuciliby się na jeden produkt. To jest cholernie smutne.
No właśnie. Ciężko w sumie na to odpowiedzieć jednoznacznie, ale wydaje się, że skutki tej zupełnie nowej, można rzecz agresywnej, represyjnej (tu wstaw odpowiedni przymiotnik) polityki, może niestety wyznaczyć pewien trend w przyszłym gamingu. Trend niekoniecznie korzystny dla branży, jeśli patrzeć na to zarówno z perspektywy społeczności graczy i pojedynczych pasjonatów.
Ciężko łudzić się, że wrócą "stare, dobre czasy". Nadejdą raczej czasy jeszcze bardziej wzmożonej walki usługodawców (Microsoftu i wydawców) z tymi, którzy będą stawiać czynny opór - piracić, kraść, hakować. Kto na tym ucierpi? Wszyscy ci, którzy chcieliby sobie czasem po pracy pograć w bijatyczkę przez sieć ze znajomy, z którym normalnie zrzuciliby się na jeden produkt. To jest cholernie smutne.