Po dwóch latach względnego odpoczynku, Lara Croft ponownie wyrusza na najeżoną niebezpieczeństwami wyprawę! Z enigmatycznej wyspy u japońskiego wybrzeża trafia na skutą lodem Syberię, by odnaleźć zaginione miasto Kitież – z pozytywnym rezultatem? Oczywiście, że tak! Jeszcze.
Rise of the Tomb Raider stanowi jakby osobną kontynuację nowo rozpoczętej serii Tomb Raider z 2013 roku. Studio Crystal Dynamics kompletnie odświeżyło wytartą nieco formułę kolejnych odsłon cyklu, wydawanych nieprzerwanie od 1997 roku, ofiarowując słynnej pani archeolog drugą młodość. Dosłownie i w przenośni – restart marki prezentował Larę jako absolwentkę uczelni, czyniąc z gry prequel pierwszej części (tej pierwszej-pierwszej!). I właśnie w Rise of the Tomb Raider obserwujemy bezpośredni ciąg wydarzeń tytułu sprzed dwóch lat.
Protagonistka ucieka ze wspomnianej wyspy u podnóża Japonii i rusza na następną ekspedycję. Tym razem za cel postawiła sobie odnalezienie miasta Kitież, które ponoć znajduje się gdzieś na Syberii. To jednocześnie magnum opus jej ojca, który zmarł pracując nad tym projektem. Emocjonalne przywiązanie Lary do tego zadania widać jak na dłoni, podczas odkrywania kolejnych kart serwowanych nam przez scenarzystów. Nadaje to osobistego wymiaru całej opowieści i pozwala – poniekąd – całkiem nieźle odnaleźć się w skórze pani archeolog. Niemniej jednak idzie za tym delikatny element kiczu, więc nie wszyscy przetrawią tę rozczulającą papkę. Jednak jest to przede wszystkim satysfakcjonujące, co najistotniejsze w nowym Tomb Raiderze!
W mojej opinii historia wykreowana przez Crystal Dynamics jest naprawdę dobra! Przemawia ku temu jej budowa – choć nie mamy do czynienia z typowym „rollercoasterem”, znanym z serii Uncharted, to w quasi-sandboksie fabuła została pociągnięta tak, by gracz nie odczuwał znużenia przedłużającymi się wątkami. Doskonale skrojone fragmenty większej układanki utrzymują nas w ciągłym napięciu, pozwalając nawet, w pewnym stopniu, wczuć się w bohaterkę. Ciągle coś się dzieje, ludzie umierają i powracają do świata żywych, źli przeważają, by za chwilę tracić, a w tym wszystkim walka o nieśmiertelność. Z zaskakujących twistów znajdziemy tu tylko jeden przypadek (całkiem sprawny, nie powiem), toteż jestem skłonny powiedzieć, że większa ilość zostałaby odebrana jako wrzucona kompletnie na siłę, działając tylko na niekorzyść gry.
Również charaktery postaci niezależnych spotykanych przez Larę to pewien utarty schemat – bez udziwnień. Wraca stary przyjaciel, Jonah, a oprócz niego, wśród galerii sław, znajdziemy także fanatyka religijnego, zbuntowaną córuchnę przywódcy pewnego plemienia (opis może nie oddający rzeczywistości, ale w miarę obrazowy), a także tajemniczego więźnia, przyszłego kompana i… jeszcze kogoś. Mimo iż krótka charakterystyka tych sylwetek nie napawa optymizmem, to wiedzcie, że Croftówna to przede wszystkim samotniczka, która w pojedynkę przemierza dawno zapomniane jaskinie oraz walczy z całymi grupami ciężkozbrojnych przeciwników.
Schemat rozgrywki nie różni się nic a nic od tego, co oglądaliśmy w 2013 roku. Nadal mamy do czynienia z niemalże otwartym światem, który podzielony jest na mniejsze i większe lokacje. Szkielet stanowią dwa największe „huby” – radziecki kompleks i tereny doń przyległe oraz geotermiczna kraina. Oba miejsca są najbogatsze w znajdźki, misje poboczne, jaskinie i grobowce chętne do eksploatacji.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler