Ninja Gaiden II to tytuł, który dla wielu graczy będzie produkcją kultową, godną składania ofiar z kóz tudzież owiec. Znajdzie się jednak również całe mnóstwo osób jojczących na zbyt wysokim poziom trudności, brak elementów przygodowych, czy też w końcu rozgrywkę nie wybaczającą najmniejszych nawet błędów. Dla bardziej cierpliwych i wytrwałych wojowników, dzieło studia Ninja Theory stanie się bez wątpienia wzorem idealnie zrealizowanej siekanki, w której liczy się przede wszystkim umiejętne korzystanie z przycisków pada, a nie znane i lubiane ślepe siekanie. Choć i tym drugim sposobem da się grę ukończyć, satysfakcja jest jednak nieporównywalnie mniejsza!
Osoby, które wcześniej miały styczność z serią Ninja Gaiden wiedzą zapewne o co dokładnie w niej biega. Dla pozostałych śpieszę wyjaśniać, że głównym bohaterem sagi jest wojownik Ninja o imieniu Ryu Hayabusa. Podobnie jak w pierwowzorze, tak i tym razem, nasz heros zmuszony jest do stawienia czoła demonom zwanym fiends (w wolnym tłumaczeniu potwór, nikczemnik). Na drabinkę dziwolągów składają się zarówno płotki, których dekapitacja nie przysparza zbyt wielu problemów, jak i grube ryby wymagające przemyślanej taktyki walki oraz wykorzystania do granic wszystkich posiadanych zdolności. Walka w każdej edycji serii stanowiła dla deweloperów najważniejszy element, dlatego też już od pierwszych chwil czujemy, że Ninja Gaiden II to prawdziwe arcydzieło w tej kwestii. Gracze nie przyzwyczajeni do ciągłego walczenia na maksymalnych obrotach będą odkładać pada z bólem palców i dłoni. Wyjadacze poczują się jak u siebie w domu.
Przebijając się przez tysiące monstrów, Ryu dysponuje rozbudowanym arsenałem broni. Choć należy on do klanu Ninja, którzy ponad wszystko cenią sobie ciszę, cienie i mordowanie bez przyciągania zbytniej uwagi, nasz bohater jest zgoła odmienny. Aby czuł się dobrze, musi walczyć na otwartej przestrzeni, z przeciwnikami biegnącymi z każdej możliwej strony. Finałem takiego starcia są dziesiątki litrów krwi i latające dookoła kończyny.
Szatkowanie pokrak odbywa się przy pomocy legendarnego już miecza Dragon Sword, znanej wszystkim (grającym w poprzednika) laski Lunar, szponów czy też kosy. W sumie dysponujemy ośmioma typami białego oręża, bronią dalekiego zasięgu oraz kilkoma zaklęciami magicznymi. Nie wszystko naraz jest dostępne, dzięki czemu pojedynki są bardzo zróżnicowane, dynamiczne i wciągające. Co ciekawe nie ma też czegoś takiego, jak broń ostateczna. Tzn. żadne z dzierżonych w dłoni narzędzi zagłady nie oferuje większej mocy od pozostałych. Na część z oponentów taka czy inna broń może okazać się lepsza, ogólnie rzecz biorąc, da się jednak przejść cały wątek fabularny korzystając tylko z jednego przedmiotu.
Dzięki prostemu systemowy upgradowania istnieje możliwość poprawiania cech posiadanych gratów. Gdy natrafiamy na specjalnie przygotowane posągi, wchodzimy do czegoś w rodzaju sklepu, będącego także warsztatem kowalskim. W jego wnętrzu kupujemy kilka przydatnych akcesoriów, a także zmieniamy właściwości oręża. Każda z broni ma kilka odmiennych poziomów zaawansowania, modyfikujących nie tylko jej wygląd, lecz również ilość zadawanych obrażeń oraz liczbę odblokowanych kombosów. Z tymi ostatnimi zapoznajemy się wciskając przycisk Y na ekranie wyboru broni. Lista, trzeba przyznać, jest bardzo imponująca, a opanowanie jej powinno zabrać, nawet najbardziej zaawansowanym graczom, kilka godzin. Szczególnie, że uderzenia zmieniają się w zależności od trzymanego w ręku obiektu. Jedyne co nie ulega zmianie to efekty kombosów – krew i flaki są wszędzie…
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler