Mając na uwadze niedawno ogrywane, cudownie śmigające Zaginięcie Ethana Cartera, nie sposób się do tego nie przyczepić – zwłaszcza, że eksplorujemy zamknięte pomieszczenia, a nie otwartą przestrzeń Red Creek Valley. Po przebrnięciu przez nijaki początek wspomniany defekt dał o sobie znać jeszcze dwa razy, podczas poznawania ostatnich rozdziałów. Najgorszy jest fakt, że nie wydarzyło się to w pustym korytarzu, jak uprzednio, lecz w ciekawych pod względem aranżacji wizualnej scenach. Z wyjątkiem tych kłopotliwych momentów, reszta produkcji jest płynna i w pełni grywalna.
Wracając jednak do fabuły, w jej prezentacji pomógł - bez wątpienia charakterystyczny - sposób narracji. Co ciekawe, Layers of Fear jest już drugą znaną mi produkcją z tego roku, ba - z tego miesiąca, w której zastosowano pewien specyficzny sposób wykładania scenariusza. Pierwszą jest, uwaga... Unravel, które miałem okazję recenzować w zeszłym tygodniu. W platformówce studia Coldwood, fabułę podzielono na epizody, a po zakończeniu każdego z nich, wracaliśmy do naszej „bazy wypadowej”, gdzie uzupełnialiśmy opowieść o kolejne odkrycia.
Zupełnie identycznie sprawa wygląda w przypadku dzieła krakowskiej ekipy. Istotną rolę pełni tutaj pracownia naszego malarza. Epizody - tytułowe „warstwy strachu”, z których zbudowano fabułę - reprezentują kolejne etapy powstawania obrazu. To m.in. znalezienie dobrego płótna, przygotowanie podkładu, dobranie farby, wyposażenie się w odpowiedni pędzel i tak dalej. Jak w większości podobnych produkcji, wydarzenia poznajemy poprzez interakcję z otoczeniem. Co rusz trafiamy na wycinki gazet, zawierające informacje na temat dokonań artysty, listy pozostawione przez jego ukochaną, stare fotografie, lekarskie diagnozy oraz dziecięce rysunki. Po zdobyciu określonego składnika, bądź narzędzia, i odkryciu nowej porcji opowieści, ponownie zostajemy skierowani do pracowni, a naszym zadaniem jest domalowanie nowej części arcydzieła. Miejscówka, z każdą kolejną wizytą, ulega lekkiej przemianie. Pojawiają się w niej napotkane znajdźki, zdjęcia i zapisy, budzących odrazę monologów bohatera, stanowiących podsumowanie postępów.
Mocną stroną Layers of Fear jest to, że potrafi ono naprawdę wystraszyć. Sam sposób poruszania się głównego bohatera – malarz kuśtyka – buduje świetne wrażenie za sprawą rytmicznie chwiejącej się kamery. Ponadto wyruszając w wędrówkę po rezydencji praktycznie nigdy nie będziemy wiedzieć gdzie jesteśmy. Nieustannie zmieniający się układ pomieszczeń ciągle płata nam figle. Przechodząc z korytarza do pierwszego lepszego pokoju i wracając tymi samymi drzwiami, możemy napotkać coś zupełnie innego. Nie jest to jednak szczyt możliwości twórców, bowiem często bywa tak, że wystarczy jedynie obejrzeć się w inną stronę, by stanąć oko w oko z kompletnie odmienną, dziwaczną scenerią. Wspomniane momenty wzbogaca widowiskowa gra światła i cienia oraz zniekształcony obraz. Groteskowo i nienaturalnie zachowujące się elementy otoczenia napotkamy niemalże na każdym kroku. Powyższe triki twórców, wsparte odpowiednimi efektami dźwiękowymi, atakują znienacka i nie raz sprawiają, że podskakujemy w fotelu. Mało tego, miejscami rzeczywiście jest co podziwiać, więc projektantom należy się duży plus za puszczenie wodzy wyobraźni.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler