Dawno, dawno temu, podczas II Wojny Światowej, Rosyjscy żołnierze szkolili Snajperów. Rzecz jasna każdy kraj szkolił snajperów, ale Ci Rosyjscy byli nadzwyczaj udani. Strzelali tak okropnie dobrze, że byli w stanie ustrzelić psią pchłę z jego tyła z odległości 80 jardów uwzględniając przy tym podwójny rykoszet, siłę wiatru (słonecznego też) i oddziaływanie grawitacji Księżyca na Ziemię w danej porze dnia. Nic więc dziwnego, że twórcy gier komputerowych postanowili zwrócić uwagę chociaż na jednego z tych wybitnych żołnierzy i pokazać światu, jak to oni byli ważni dla przebiegu wojny… (dla formalności – wszystko to zironizowanie mądrości płynącej z opisywanej tu gry :)).
Snajper: Sztuka Zwyciężania, bo taki właśnie tytuł otrzymał opisywany przeze mnie produkt, jest grą FPS osadzoną w realiach II Wojny Światowej. Przyjdzie nam się tu wcielić w Rosyjskiego strzelca, który stawi czoła Niemcom w różnych misjach. Sposób prowadzenia rozgrywki zasadniczo niczym nie różni się od innych gier tego typu: patrząc z oczu naszego bohatera, przemy w zasadzie „przed siebie”, eliminujemy napotkanych wrogów i przy okazji wykonujemy polecone nam zadania. W tym celu wykorzystamy garść danych nam zdolności. Bardzo standardowo – strzelamy, biegamy, kucamy, czołgamy się itp. Zaznaczę już na początku, że Sztuka Zwyciężania jednak nie wciąga i jest grą kiepską. Ciężko rzecz jasna uzasadnić dlaczego tak jest, ale produkcja ta została stworzona bardzo na siłę i bez jakiegokolwiek rozmachu. Eliminowanie wrogów nie przysparza niemal w ogóle frajdy, jak i zresztą inne czynniki w grze. Poniżej znajdziecie ich jeszcze trochę więcej.
Przebieg wojny „odmienimy” w ośmiu misjach. Tak, właśnie w ośmiu, krótkich, prostych, mało skomplikowanych i nudnych misjach, których przejście zajmie nam jakieś dwie, może trzy godziny (ale to już tylko wtedy, jeżeli podczas grania pijemy herbatę, jemy obiad i rozmawiamy na GG!). A co nasz super-strzelec ma zrobić? Nic nadzwyczajnego – to zniszczyć jakieś działa przeciwlotnicze, walczyć z wrogimi snajperami w ruinach miasta, osłaniać walczących przed Niemcami, zabić jakiegoś generała… W sumie nic szczególnego, ale mniejsza o to. Rzecz jasna nie sądźcie przypadkiem, że operacje w których weźmiemy udział mają jakieś odzwierciedlenie w historii! Co to, to nie – broń Boże! Nie dość, że są wymyślone (co jest jeszcze pół-biedą), to pozbawione są zgodności z faktami historycznymi.
Broni zbyt wiele się nie naliczyłem. Wiadomo, że mamy naszą snajperkę. W zasadzie to ona stanowić będzie narzędzie, z którego ustrzelimy znaczną większość Niemców. Ale po kolei – oprócz tej giwery, mamy jeszcze pistolet, karabin maszynowy (ten znajdujemy przy zabitych), oraz nóż. Te trzy wymienione bronie są jednak dla nas praktycznie bezużyteczne. Jeśli chodzi o owy przedmiot ostry, to po prostu nie ma opcji żeby do kogoś się zakraść i go zadźgać – słuch mają wrogowie dobry i od razu wpakują nam parę kulek jeśli doń się zbliżymy. Z pistoletu też marny użytek, bo choć wygląda ładnie, to z jego precyzyjnością jest mizernie. Możemy bowiem podejść stosunkowo blisko do ofiary, strzelać, strzelać, próbować, a i tak za żadne skarby świata go nie trafimy… Straszny ból. Karabin maszynowy, to już trochę inna bajka. Jego od początku nie mamy – zbieramy go przy zwłokach. I w zasadzie musimy to robić non stop, jeśli chcemy go używać. Czemu? Bo nikt nie wpadł na to, żeby amunicja mogła być uzupełniana. Mamy maksymalnie 12 pocisków w magazynku i jeśli się ich pozbędziemy, to zmuszeni jesteśmy do wymiany naszego MP40 na nowy model. Beznadzieja. Nie ma w sumie także co marzyć, o możliwości oddania celnych strzałów – oj nie moi drodzy, trafić z tego czegoś to istny cud! W prawdzie mamy jeszcze granaty, ale te także na dłuższą metę są bezużyteczne.
Koszenie ze snajperki jest za to nieco bardziej urozmaicone. Kiedy przejdziemy w tryb celowania (tj. patrzenia w lunetę), mamy przede wszystkim pokazaną siłę i kierunek wiatru, co winniśmy uwzględnić przy oddawaniu strzału. Możemy także na chwilę wstrzymać oddech, by nasza ręka tak nie drżała. Daje to dodatkowo efekt zwolnionego tempa, w związku z czym łatwiej trafić nawet biegnącego przeciwnika. Ale nie bójcie się, tutaj oczywiście też pojawia się już wcześniej wymieniony problem z celowaniem, bo nawet przy zerowym wietrze, waląc prosto w serce, kula poleci „o gdzieś tam”, nie wiadomo gdzie. Grr…
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler