Gry na wynajem - tak będzie wyglądać przyszłość branży?
To samo można napisać, jeśli chodzi o Netflix. Największym problemem konwencjonalnej telewizji jest to, że jesteśmy skazani na harmonogram stacji. Nie możemy tak po prostu włączyć sobie wybranego serialu, a potem konkretnego odcinka. Dotyczy to też filmów. W ich przypadku również nie da się samodzielnie wybrać interesującej nas pozycji, jeśli korzystamy z klasycznego modelu telewizji. Pewnym ratunkiem jest tutaj zakup płyt, które w ostatnim czasie często można nabyć za niewielkie pieniądze, na to jednak decydujemy się wyłącznie w przypadku obrazów wyjątkowych. Filmy średniej jakości nie znikają z półek zbyt często, nie wzbudzają bowiem przywiązania wśród kupujących.
Gry działają inaczej. Po pierwsze, korzystamy z nich dokładnie wtedy, kiedy mamy na to ochotę. Nie musimy czekać na transmisję, nie jesteśmy skazani na harmonogram wydawcy. Siadamy przez telewizorem lub monitorem, odpalamy interesujący nas produkt i po prostu się nim cieszymy. Wiele gier konsumuje się też długimi miesiącami, co istotnie zwiększa opłacalność ich zakupu, w stosunku np. do wypożyczenia.
Kwestię pieniędzy także policzyło EA. Firma zawsze skłonna wychodzić naprzeciw graczom, uznała, że zakup najnowszej odsłony cyklu FIFA oraz sprzętu potrzebnego do grania będzie bardziej kosztowny niż streaming.
„Obecnie jeśli chcesz grać w FIFA w Stanach Zjednoczonych kosztować Cię to będzie $460”, powiedział Evenden. „Musisz kupić grę, musisz kupić konsolę. W świecie streamingu może to być $9,99 na miesiąc. Komercyjne detale trzeba dopracować, ale jakakolwiek liczba zostanie na końcu będzie niższa od $460. To rozszerza twój rynek, bo lokalnie potrzebujesz dosłownie telewizora”.
Jak widać, bez problemu można dostrzec zalety takiego rozwiązania. Nadal jednak istnieje wiele problemów z przesyłaniem danych w czasie rzeczywistym. Nie chodzi tylko o opóźnienia, jakie są między kontrolerem, a postacią na ekranie, ale także o różne drobne problemy na linii. Żeby streaming się przyjął musi oferować doznania na poziomie tych z klasycznego modelu. Nie może być żadnych lagów, ani zaskakujących sytuacji, wynikających np. z tego, że nasz dostawca internetu przez moment będzie miał czkawkę albo ponieważ ktoś w rodzinie także odpali coś eksploatującego domową sieć. Ludzi nie będzie też łatwo przekonać, jeśli gry będą znikać i pojawiać się w usłudze, jak to ma miejsce w przypadku seriali i filmów z Netfliksa. Wyobraźcie sobie, że poświęcacie kilkaset godzin na jakąś grę, a potem nagle znika ona z katalogu. Już pomijam, że grając rok czy dwa pod rząd w jeden ulubiony tytuł za sam abonament zapłacimy kilkaset dolarów, czyli po przeliczeniu nawet 1000 zł. Tu nie chodzi o nasze dobro. Taki model przynosi korzyści wydawcom, inaczej tak mocno by w niego nie cisnęli.
Postępu nie powstrzymamy. Maszyna marketingowa związana ze streamingiem oraz elektroniczną dystrybucją jest solidnie naoliwiona i od dawna regularnie słyszymy, że to lub tamto jest przyszłością. Są nawet różne opracowania, jak np. to dotyczące elektronicznej dystrybucji w USA, wskazujące iż jest ona popularniejsza od klasycznej. Nigdzie jednak w opracowaniu nie wspomniano, że zestawiono fizyczną sprzedaż gier dla PC oraz konsol z elektroniczną sprzedażą gier na wszystkich możliwych platformach, w tym na urządzeniach mobilnych. Sprawia to, że na kilometr śmierdzi tu manipulacją, ale większość czytelników do których dotarły wykresy zupełnie na to nie zwróciło uwagi. Siły sugestii nigdy nie należy nie doceniać.
Wydawcy chcą zarabiać więcej, a streaming tudzież wypożyczanie to krok w tym właśnie kierunku. Eliminuje się możliwość odsprzedaży gier, odpada kwestia zwrotów (przecież nic tak naprawdę nie kupujemy), nie ma pośredników, czyli dystrybutorów, sklepów itd. Pieniądze trafiają bezpośrednio z konta gracza na konto dystrybutora, a on bezpośrednio do nas wysyła swój produkt. Pozornie wygląda to tak, że dostaniemy więcej, za mniej. W rzeczywistości nie ma jednak takiej możliwości. Wszystko jest idealnie wyliczone, dzięki czemu wydawca zawsze wyjdzie na swoje. Jeden gracz mocno eksploatował będzie usługę, wielu innych odpali ją 2-3 razy w miesiącu, a wszyscy zapłacą tyle samo. Żadna korporacja nie da nam niczego po kosztach albo tracąc.
Czy tak właśnie będzie wyglądała przyszłość gier? Nie będziemy właścicielami tego, co kupiliśmy, a jedynie wypożyczającymi? Jak w takiej sytuacji wyglądać będzie sprawa „grania” na YouTube? Wszystko bezustannie się zmienia, pewne są tylko śmierć, podatki oraz próba "dojenia" konsumenta. Co zwycięży: streaming czy wypożyczanie w stylu EA oraz Origin Access? Przekonamy się najpewniej w najbliższych latach. Jak na razie pierwsza z wymienionych technologii jest bardziej problematyczna.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler