Agent 007 powraca - recenzja Spectre
Na początku września Daniel Craig udzielił wywiadu, w którym zasugerował, iż Spectre może być jego ostatnim filmem w skórze Jamesa Bonda. Choć aktor ma podpisany konkratkt na 5 filmów (dotychczas zagrał w 4), to klauzula w umowie pozwala mu zrezygnować z ostatniego występu. Media ochrzciły więc Spectre mianem finału Agenta 007 w obecnej formie, co wielu fanów przyjęło z niepokojem. No dobra, a jak wypada sam film?
Jego prolog, jeszcze przed napisami początkowymi, przenosi nas do Meksyku, gdzie trwają obchody Dnia Zmarłych (hiszp. Día de los Muertos). Kolorowa parada, ludzie przebrani za szkielety – filmowcy doskonale pokazali, jak bardzo to święto kontrastuje z naszym świętem zmarłych. Tutaj mała ciekawostka, za nakręcenie tego fragmentu Mexico City zapłaciło ekipie filmowej 20 milionów $. Warunki? Ukazanie metropolii w pozytywnym świetle oraz krótka scena z udziałem urodziwej Meksykanki, jako chwilowej dziewczyny Bonda.
007 w Meksyku ścigał pewnego przestępcę, na którego trop naprowadziło go wideo pozostawione przez dotychczasową mentorkę - Q. Sama scena to najlepsze kino akcji. Rozpoczyna się powoli, by za chwilę Bond znalazł się na dachu, tuż nad idącą ulicami miasta paradą, i namierzał cel. Później jesteśmy świadkami ogromnej eksplozji, a całość kończy się niemniej efektowną sceną w helikopterze. Dynamiczny i mocny wstęp, nie pozostawiający złudzeń co do charakteru obserwowanego obrazu.
Jak się okazało, wspomniany bandzior powiązany był z tajemniczą organizacją Spectre, która chce przejąć nadzór nad globalnym systemem bezpieczeństwa, będąc przy tym niejako powiązaną z samym Bondem. Na jej czele stoi Franz Oberhauser, w którego rolę wcielił się, jak zawsze fenomenalny, Christoph Waltz. Do tego dorzućmy wątek opieki nad Madeleine Swann, córką byłego wroga 007, mającą odegrać tu ważną rolę. Choć za reżyserią filmu stał Sam Mendes, odpowiedzialny też za fantastyczne American Beauty i poprzednią część przygód 007, śledząc fabułę Spectre odniosłem wrażenie, że Brytyjczyk wypadł nieco z formy. Historia opowiedziana w najnowszym Bondzie nie jest kiepska, ale brakuje jej psychologicznego zacięcia Skyfalla, czy trzymającego w napięciu ciągu wydarzeń, jaki zaserwował nam Martin Campbell w Casino Royale. Mimo wszystko zdaje się ona być bardziej tłem dla samej akcji, niż głównym motorem napędowym filmu.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler