Shadows of the Damned - już graliśmy! (XBOX 360)
Shadows of the Damned to najnowsze dzieło największych japońskich projektantów gier video. Suda i jego kumpel po fachu połączyli swe siły budując coś naprawdę zakręconego i unikatowego. Choć po kilkunastu minutach spędzonych w świecie projektu ciężko jest ocenić z czym tak naprawdę mamy do czynienia, jestem nieco mniej sceptyczny co do potencjalnej grywalności jaką niesie ze sobą produkcja. Mariaż kilku różnych gatunków sprawdza się całkiem nieźle, oferując zabawę stanowiącą połączenie elementów z Resident Evil, Devil May Cry oraz Silent Hill. Z tego pierwszego zaczerpnięto mechanikę walki, z drugiego nietypowy wystrój lokacji oraz całkowicie wypasionego bohatera, a z trzeciego wybujałe projekty przeciwników.
Główny protagonista Shadows of the Damned to emerytowany łowca demonów. Facet już od wielu lat nie pracuje w swym zawodzie, spokojnie wypoczywając ze swoją ukochaną. Sielankę brutalnie przerywa niefortunny zbieg okoliczności, w wyniku którego jego druga połowa zostaje porwana. Oprawcy nie żądają jednak okupu, prawdę mówiąc nie chcą niczego, co nasz bohater mógłby im dostarczyć. Dlaczego? Ano dlatego, że występek został zaplanowany i wykonany przez demony. Piękna dziewczyna protagonisty trafia w sam środek plugawego świata piekielnych pomiotów, a my musimy wyruszyć jej na ratunek, co zresztą czynimy.
By walka była odrobinę bardziej wyrównana, nie jesteśmy całkiem sami. Swe siły łączymy z demonem, którego reprezentuje dziwnie gadatliwa czaszka, rezydująca na czymś, co przypomina pochodnię. Nasz kompan służy nie tylko za komika, ale przede wszystkim, za skuteczne narzędzie destrukcji niemilców, w tym także środek transportu – w tym przypadku motocykl. Jeśli chodzi o walkę, czaszka ma trzy tryby działania, ukazane za sprawą odmiennie koloryzowanych płomieni, unoszących się ponad jej skronią. Każdy tryb funkcjonowania naszego kumpla służy innym celom. Demony dysponują różnymi zdolnościami, a dookoła niektórych z nich widzimy różnokolorową aurę. Aby skutecznie walczyć, należy dopasować kolor czaszki, do koloru aury, dopiero wówczas potyczka będzie wyrównana i będziemy mieć szansę wyjść z niej w jednym kawałku.
Fragment, którego byłem świadkiem nie polegał tylko i wyłącznie na eliminowaniu oponentów. Co pewien czas trafialiśmy bowiem na miejsca, w których świat demonów mieszał się z naszym własnym. Wtedy ogarniała nas wszechobecna ciemność, którą eliminujemy zapalając specjalne świeczniki. Te przeganiały mrok i na powrót nastawała jasność. Jest to o tyle istotne, że w demonicznej aurze nie jesteśmy w stanie tłuc naszych adwersarzy. Każda broń jest nieskuteczna, a to oznacza walkę z wiatrakami.
Jakby tego było mało, co jakiś czas trafiamy też na bardziej wybujałe demoniczne twory. Jednym z nich jest dłoń, którą musimy bezpośrednio dotknąć by przestała emanować mrokiem. Droga do niej prowadząca nigdy nie jest prosta, tak więc nieuniknione jest rozwiązanie szeregu drobnych łamigłówek, przełączenie odpowiednich dźwigni, czy zatłuczenie konkretnego oponenta. Dopiero wówczas ścieżka staje otworem i możemy ruszyć dalej.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler