League of Legends - Starożytny obrońca lasu


Kawira @ 18:09 26.10.2016
Maciej "Kawira" Domański

Czas nakreślić jednak pewną wadę, otóż ganki nie nadchodzą tak naprawdę w ogóle przed 6. poziomem, bowiem jedyne źródło jakiejkolwiek mocy leży w ultimacie (R) Daisy!. W dość krótkich odstępach czasu można przywołać uroczego golema, z nie tak uroczym przywaleniem z pięści. Na dokładkę co trzeci atak wysyła nieprzyjemny grzbiet tektoczniczny zadający zwiększone obrażenia oraz podbijający w powietrze wszystkich na swojej drodze. Muszę jednak ponarzekać na nieszczególnie udaną interakcję, bowiem Daisy nie walczy sama z siebie. Pasywność przy świetnie działającym Tibbersie? Nie lubię! Wgłębiając się jednak w szczegóły – najbardziej standardowe oznaczanie celu następuje po kliknięciu R oraz kliknięciu przeciwnika, co w wirze walki bywa upierdliwe (szczególnie gdy ktoś skacze jak szalony). Jeżeli taki Fizz podskoczy i nie nakreśli się nowego chłopca do lania, to jak wspomniałem wcześniej, nasz pupil będzie dawał się lać, nikomu nie oddając. Drugi sposób wymaga rzucenia (Q) Rootcaller, które ogłusza pierwszą, trafioną ofiarę oraz pozwala komukolwiek z naszej drużyny na dużym obszarze dostać się w zasięg ataku, a także automatycznie rzucić Daisy jeśli już gdzieś biega.

W dużych starciach Ivern okazuje się naprawdę wymagający taktycznie, bowiem brak własnych obrażeń musi nadrabiać wypracowywaniem przewagi dla innych, podejmując decyzje w ułamkach sekundy. Na przykład kiedy można i należy samemu się przyciągnąć, czy wybrać między dawaniem (E) Triggerseed, wskakującemu tankowi, lub zatrzymaniem dla tego, biednego ad carry, który zaraz może być bliski śmierci (tworzy bąbel pochłaniający obrażenia zadawane danemu czempionowi, a po dwóch sekundach eksploduje raniąc oponentów w swym zasięgu). Pomocą (lub zwiększeniem bólu głowy) służy (W) Brushmaker. Zastosowań posiada ogrom, ale nakreślę parę podstawowych. Przede wszystkim pasywnie sprawia, że Ivern, stojąc w jakichkolwiek wysokich trawach, zamienia się z walczącego wręcz na zasięgowca z drobnym bonusem do mocy. Prawdziwa zabawa zaczyna się jednak dopiero po aktywacji. Jak nazwa wskazuje, na najbliższe 30 sekund można stworzyć własne krzaczory w dowolnym miejscu na mapie (przy czym odnawia się do maksymalnie trzech ładunków). Teraz da się pomóc sobie w walce, osłonić naszego strzelca zamiast oszczędzać na tarczy, albo najzwyczajniej zrobić piekło na ziemi oblegającym (lub obrońcom oblężenia). Szeroki wachlarz możliwości pozwala na świetną elastyczność, ale zdecydowanie utrudnia grę entem. Sam nadal, mimo zrozumienia mechaniki, ledwo nadgryzłem prawdziwy potencjał postaci.

Wczesna faza gry sprawia, że mało doświadczeni wojownicy dżungli będą mieli poważne problemy przeżyć pierwsze minuty meczu. Z racji absolutnie zerowego potencjału 1v1 przed 6. poziomem należy bardzo dbać o wizję oraz śledzić ruchy konkurenta po drugiej stronie mapy. O ile takie zachowanie jest zwykle mile widziane, tak tutaj jest kluczowe. Pozwoli to nie tylko uchronić swój drewniany tyłek, ale przede wszystkim robić to, w czym Ivern jest najlepszy. Spowalnianie junglerów zawsze kończy się ich nikłym impaktem na liniach, a Zielony Ojciec wręcz żyje z krzywdzenia przychodu wroga. Dzięki swej szybkości czyszczenia potworów ze smite’em (w sumie należy w końcu nadmienić – półent nie lubi paskudnego Herolda, wrednego Barona, ani śmierdzących smoków, więc traktuje je tradycyjnie) rani znacznie głębiej niż przywalenie w twarz. W sumie to nawet po zdobyciu ultimate’a lepiej jest wymusić pojedynek w lesie i przejąć totalną kontrolę. Taki sposób gry wymaga niestety bardzo mocnych, wczesnych linii, bowiem jeśli sojusznicy sami nie wygrają na swoim froncie, to będzie trudno ich wyciągnąć z bagna bez wsparcia co najmniej jeszcze jednej osoby i to najlepiej tak z 3 razy.

Podsumowując, Ivern pozwala stworzyć metę z supportem w dżungli, która subtelnie sprawia, że wszyscy po obu stronach zostawieni są samym sobie. Ponadto posiada narzędzia do kontroli tempa oraz warunków wszelkich większych spotkań, co powinno usatysfakcjonować wszystkich graczy drużynowych, a co za tym idzie, potencjalnie profesjonalistów. Fani wygrywania gier w pojedynkę oraz masowych mordów nie mają tu jednak czego szukać. Ivern celuje w wyrachowanych weteranów, dla których efektywność liczy się ponad efektowność. Mi osobiście spodobała się początkowa faza gry, ale łapię się na tym, że pod koniec trochę się nudzę. Czy polecam? Zdecydowanie tak - fanom supportów oraz wszystkim chcącym czegoś nowego. Uważajcie na hobbitów!

Dodaj Odpowiedź
Komentarze (15 najnowszych):


Powyższy wpis nie posiada jeszcze komentarzy. Napraw to i dodaj pierwszy, na pewno masz jakąś opinię na poruszany temat, prawda?