Batman v Superman: Świt Sprawiedliwości - recenzujemy film
Generalnie końcowe sekwencje akcji rozpoczyna szumnie zapowiadana bitwa pomiędzy Batkiem, a facetem z Kryptonu. Do tego czasu Superman prawie w ogóle się nie udziela, mamy za to jedną fajną scenę walki wręcz z Batmanem w roli głównej (w jednej z mrocznych wizji przyszłości). Wprawdzie jest krótka, ale nakręcono ją jednym ujęciem, z ładną pracą kamery i z widowiskową, choć nieco naciąganą choreografią. Potem jeszcze nietoperz weźmie udział w pościgu samochodowym (oczywiście przy użyciu swojego Batmobila), tu jednak szczęka już mi nie opadła. Całość nie grzeszy dynamizmem i poza kilkoma ujęciami nie widziałem w niej niczego godnego zapamiętania. Liczyłem natomiast na to, że słowo spektakularny zdefiniuje właśnie konfrontacja dwóch głównych bohaterów – zresztą każdy miał prawo sądzić, że ich starcie autentycznie będzie czymś epickim. Czy było? W moim odczuciu zdecydowanie nie. Osiągnięto kilka niezłych momentów, ale potyczka okazuje się krótka, niezbyt widowiskowa, a jej przebieg pozostawia baaaaardzo wiele do życzenia. Kończy się w sposób naiwny, budzący ogromny niedosyt i skowyt w stylu: „jak to, to już? Już po wszystkim?!”. Niestety tak to właśnie wygląda i ciężko nie mieć wrażenia, że zarówno scenarzyści, jak i sam Snyder nie mieli szczególnego pomysłu na to, jak naprawdę powinno to wszystko wyglądać. Na dobrą sprawę wystarczy obejrzeć pojedynki tych dwóch herosów w jakichś filmach animowanych by wiedzieć, że pole do popisu było o wiele, wiele większe!
Potem jest już troszkę lepiej. Walka z Doomsdayem, choć w żaden sposób nie odkrywcza, wygląda nieźle. Nie mogę nie mieć wrażenia, że z zestawu: Superman, Batman i Wonder Woman można było wycisnąć więcej, niemniej całość ogląda się dobrze. Podkreślam natomiast, że tylko i wyłącznie „dobrze”: nie odważyłbym się użyć określenia „bardzo dobrze”, nie mówiąc nawet o „świetnie”. Rzecz jasna to nadal pozytywne odczucia, ale mimo wszystko niespełniające oczekiwań. Warto na marginesie dodać, że poświęcono jeszcze jedną, ciekawą sekwencję walki Batmana z garstką zbirów, jeśli jednak oglądaliście zwiastuny, scena ta w żaden sposób Was nie zaskoczy. Owszem, jest naprawdę dobra, brutalna i zręczna, ale trailer najzwyczajniej w świecie zdradził cały jej smak. Sumarycznie więc, ja z aspektu widowiskowego nie jestem do końca zadowolony. Film wypada pod tym względem nieźle, ale nic poza tym. Nie ma tu jakichś motywów, które wyjątkowo zapadłyby mi w pamięć lub wyrwały z fotela. Jak napisałem, Człowiek ze Stali prezentował się pod tym względem lepiej. W Świcie Sprawiedliwości Snyder zrobił wyraźny krok w tył.
Finalne wrażenie ratują ostatnie, rzeczywiście emocjonujące minuty. Przyznam, że nie do końca spodziewałem się takiego obrotu spraw i tutaj oddaję szacunek scenarzystom. Ich poczynania były odważne i autentycznie przyspieszyły puls. Końcówka nieco zaciera średnie wrażenie całokształtu i podnosi Dawn of Justice z kolan.
Sporo też mówiło się o aktorach. Najwięcej kontrowersji wzbudził Jesse Eisenberg w roli Lexa Luthora – tutaj sprezentowany jako wiecznie uśmiechnięty, niepoprawnie zadowolony psychopata. Fakt – jest to nieco inna wizja Luthora niż ta, którą znaliśmy, ale mnie prawdę mówiąc nie przeszkadzała. Jesse mnie nie drażnił i w moim przekonaniu jego rola się obroniła. Nie wiem wprawdzie, czy takie zabiegi faktycznie wniosły wiele do filmu, ale sumarycznie ja jestem na „tak”. Idąc dalej, o dziwo spodobał mi się Henry Cavil w roli Supermana, który - paradoksalnie - drażnił mnie w Człowieku ze Stali. Tutaj pokazał nieco większą klasę aktorską i wykrzesał z siebie o wiele więcej pokładów emocji. Wcale nie wypadł gorzej od mocno chwalonego Bena Afflecka, który zresztą także swoją rolę udźwignął i stworzył nieco inne oblicze Batmana niż to znane – chociażby – z filmów Nolana. Z kolei Gal Gadot nie zachwyciła mnie aż tak, jak znaczną część widowni. Owszem – fajna z niej babka, ładnie zaprezentowała się na ekranie, ale jeszcze nie stawiałbym jej pomników. Ogólnie obsada jest mocną stroną filmu i nie mam tu jakichś zastrzeżeń.
Ostatecznie jednak trudno wyjść z kina w entuzjastycznym nastroju. Batman v Superman zawodzi jako opowieść, a co gorsze – zawodzi jako widowisko. Z filmu zdecydowanie można było wycisnąć więcej mocy i obudzić o wiele więcej drzemiącego w nim potencjału. Włodarze DC, jeśli chcą zatrzeć to nie najlepsze wrażenie, muszą naprawdę przyłożyć się do Justice League: Part One. Póki co poczekajmy na wersję rozszerzoną filmu, wedle zapowiedzi o blisko 30 minut dłuższą. Może ona, chociaż częściowo, odczyni ten zły urok...
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler