Bayonetta to kolejny tytuł, który chodził mi po głowie od dłuższego czasu, a który stosunkowo szybko wciągnąłem za sprawą Game Passa na Xboksie One. Co tu dużo mówić - gra zachwyca na wielu polach. W głównej mierze jest to zasługa diabelnie seksownej głównej bohaterki, co rusz przybierającej wyzywające, dwuznaczne pozy. Ten adresowany do dojrzałego odbiorcy erotyzm jest obecny w każdej walce, w każdym ruchu Bayonetty - tu szpagat, tam pole dance na drzewcowej broni i do tego ten słodki buziak na koniec zdejmujący pieczęć, blokującą przejście. Oczywiście, gra nie stoi wyłącznie seksualnością - to znakomity slasher z niebanalnym pomysłem na siebie i fabułą trochę w klimatach Darksiders. Bayonetta jako wiedźma mocno związana z ciemnymi mocami, zajmuje się eksterminacją cudacznej często armii drugiej strony konfliktu. PlatinumGames należą się brawa za oryginalność przeciwników - atakują nas nie tylko pierzaste anioły, ale też np. buzie małych cherubinków wyrwane prosto z sakralnych dekoracji. Mimo to nie posądzałbym tej gry o obrazoburczość - owszem, są tu motywy religijne, ale nikt nie znieważa konkretnych symboli czy dogmatów, dopisując wręcz dodatkową, osobną mitologię.
Bayonetta to także umiłowanie kampy i kiczu, znane chociażby z MGS-ów. Są tu przegadane dialogi, masa teatralnych, zbędnych ruchów postaci i scen, różne konwencje (np. statyczne obrazy z dialogami w tle, wstawione w rolkę taśmy filmowej), czy wreszcie szalona muzyka towarzysząca akcji zamiast spodziewanych, podniosłych, symfonicznych utworów. Do tego dochodzą całkiem ciekawe postaci i świetne, wieloetapowe bossfighty, że już nie wspomnę o oczywistościach w postaci lawiny WTF-ów. To ostatnie szczególnie uwielbiam w japońskich grach, a w PlatinumGames zdają się drzemać nieprzebrane pokłady pomysłowości i zwariowanego podejścia do projektowania urozmaicających typowy, slasherowy gameplay, etapów. Polecam każdemu fanowi slasherów i japońskiego podejścia do tworzenia gier.