X-Men Origins: Wolverine [recenzja] by guy_fawkes

Offline
guy_fawkes //grupa Stara Gwardia » [ Hamster\'s Creed (exp. 8909 / 10800) lvl 13 ]0 kudos



Obrazek



Utarło się, że standardowym zajęciem rekrutów w koszarach, poza czyszczeniem szaletów i wystawianiem na szwank swoich błon bębenkowych podczas tyrad starszych stopniem na temat wartości „nowych”, jest obieranie obieranie ton ziemniaków. I stałby się Logan „pupilkiem” przełożonych, a być może i całego koncernu Frito Lay, gdyby właściciele co okazalej prezentujących się pagonów nie znaleźli lepszego zastosowania dla jego pazurków i temperamentu.



Obrazek


Nowe, tanie linie lotnicze Wolverine Air ruszają na podbój konkurencji



Logan aka Wolverine (w „poprzednim” życiu James Howlett) to członek wesołej ekipy komiksowych superherosów Marvela, zaś ostatnimi czasy ofiara średnich, hollywoodzkich superprodukcji z jego udziałem. Skąd takie określenie? Cóż – wytłumaczę to tak: nie znam dokładnie korzeni Rosomaka, nie wiem, z kim walczył w rysowanych wersjach swych przygód, jaką miał wtedy osobowość, ale wcale nie przeszkadzało mi to w stwierdzeniu, że niedawny X-Men Geneza: Wolverine to film, któremu zwyczajnie brakuje cohones. Reżyser najnowszej ekranizacji powieści Sienkiewicza dla podstawówek oraz scenarzyści zwyczajnie nie udźwignęli dzikości głównego bohatera. Na szczęście, tam gdzie zawodzi obraz kinowy, nadrabia gra powstała na jego kanwie.
X-Men Origins: Wolverine nie należy do rodzaju typowych „filmówek”, czyli bezczelnych prób głębszego sięgnięcia do kieszeni fanów w zamian za nudną, słabą i naprędce skleconą grę. Owszem, z filmem łączy ją oczywista komunia, ale wiele wątków opowiada na swój sposób, inne pomija, kilka dodaje (miłośnicy komiksu w mig je zauważą), a jeszcze inne rozwija.. Tak jest chociażby z misją w Afryce, gdzie major Stryker wraz ze swym komando mutantów (w tym Wolverinem) szukał adamantium. Srebrny ekran zbywa to kilka scenami służącymi pokazaniu widzowi, dlaczego Logan podziękował za współpracę z wojskowymi i z żołdaka stał się drwalem. Gra natomiast eksploatuje ten motyw, osadzając w tym miejscu jakąś 25 – 30% całej historii. Czarny Ląd pełni tutaj rolę takiego „zdarzyło się wczoraj”, wykorzystywanego dla przybliżania wałkowanych akurat wątków, np. spotykamy jakąś postać, której do tej pory w ogóle nie było a okazuje się, że owa persona i Logan dobrze się znają. Nawet za dobrze. W takich momentach kolejny ekran ładowania przenosi Rosomaka w miejscu i czasie, by po wyrżnięciu kilkudziesięciu wrogów odbył z tą osobą krótką konwersację. Były to epizody, ale mimo scenarzyści gry mogli się lepiej postarać – bo choć cut-scenek jest dość sporo, ogólnie nie czuć wielkiego narzutu fabuły na sam gameplay. Pod tym względem należy traktować tą grową adaptację jako uzupełnienie filmu. Takie przemyślenia prowadzą do jednej konkluzji: nastąpił ewidentny podział ról – jeśli chcecie wiedzieć DLACZEGO Wolverine naostrzył pazurki, obejrzyjcie film, zaś chcących poznać JAK BARDZO je zatemperował, odsyłam do dzieła Ravena.



Obrazek


Urwanie głowy z tymi śmigłowcami



Zgadza się – nieprzypadkowo wspominam tę nazwę dopiero teraz. Uznałem bowiem, że jej przywołanie uświadomi Was, jak bardzo poligonowy Wolverine rzeczywiście jest „uncaged”, co głosi slogan na pudełku. I rzeczywiście – growy Rosomak kumuluje w sobie wszystko to, czego zabrakło w nazbyt ugrzecznionym zapisie na taśmie celuloidowej. Raven obdarzył tę postać swoim dziedzictwem, znakiem rozpoznawalnym – brutalnością. Adamantowe ostrza zagłębiają się w żywą tkankę niczym w masło, toteż powietrze szybko wypełnia się latającymi członkami, bryzgającą krwią, zaś ostatni przeciwnicy w danym checkpoincie przenoszą się do Krainy Wiecznie Świeżych Pączków przy akompaniamencie z wolna upływającego czasu i jakby od niechcenia lejącej się z przeciętych arterii szkarłatnej mazi. Tutaj muszę wtrącić, iż do podjęcia ostatecznej decyzji zakupu recenzowanej gry niejako „zmusił” mnie rewelacyjny Darksiders i ciągły głód tego slashera. W związku z powyższym pokuszę się o porównanie jednej kwestii, krytycznej dla radości z tego rodzaju produkcji: sterowania. Darksiders na tym polu odznaczało się prostotą, a co bardziej uzdolnieni walczyli efektowniej, natomiast X-Men Origins pod tym względem wymaga więcej wprawy – jeśli ktoś chce używać ciekawszych kombinacji, musi po prostu bacznie obserwować ruchy Logana i dobrze wyczuć moment na dłuższe bądź krótsze przyciśnięcie danego przycisku (szczególnie przy wyprowadzaniu kontr) – oczywiście piszę tutaj o padzie. A skoro już o nim wspomniałem, to wiedzcie 2 rzeczy: primo – gra się na nim świetnie (poza jednym momentem, kiedy celuje się prawym analogiem, zaś strzela X…), secundo¬ – mimo korzystania z niego program nadal wyświetla porady dla klawiatury, co wprowadza niemałe zamieszanie, gdyż nawet w opcjach sterowania nie ma obłożenia dla wspomnianego kontrolera. W tej sytuacji warto mieć pod ręką manual z pudełka, gdzie wszystko przedstawiono w formie graficznej. Nie zmienia to jednak faktu, że należy się za to minus.



Obrazek


Choć ten screen może mówić coś innego, Logan wygrał z anoreksją



Generalnie, walka X-Men Origins: Wolverine daje mnóstwo radości. Adamantowe ostrza i kościec (nie od razu!) wsparte regeneracją zdrowia (jedna z niewielu gier, gdzie ma to sens) pozwalają na niezwykle przyjemne siekanie’n’rąbanie zwłaszcza, że można wykorzystywać tutaj elementy otoczenia (pomaga w tym specjalny zmysł): co powiecie np. na wepchnięcie wroga do pracującej betoniarki? Taki to dopiero musi się czuć skołowany! To akurat jeden z najciekawszych przykładów, bo sama gra jest bardzo poważna, aczkolwiek Raven znalazł także miejsce na upchnięcie kilku smaczków, przywołujących na myśl inne, znane gry, jak chociażby pewne mistyczne ciacho. W takich momentach aż się prosi, by w grę wbudowano jakiś system osiągnięć, a najlepiej Live, lecz takowego zwyczajnie zabrakło, chociaż wyłącznie w wersji pecetowej.
Niewątpliwie jednym z najłatwiejszych aczików do zgarnięcia byłaby określona ilość przeciwników zabitych w doskoku. Poza nabijaniem wrogów na pale i inne elementy otoczenia, ta forma ataku przynosi największe profity. Po namierzeniu niemilca wystarczy tylko jednym susem go obalić i w większości przypadków – dobić. Nie działa to na wszystkich oponentów, niemniej jednak z tymi szeregowymi (i w pewien sposób z sub-bossami) pozwala radzić sobie bez problemów. Samych ataków wymagających naciśnięcia pewnych klawiszy w określonej kolejności jest niby dość dużo, ale… praktycznie nie zwraca się na nie uwagi, nie uczy się ich, posiłkując się jedynie tym, co zaproponuje sama gra. Inna sprawa, że we wkuwaniu nowych combosów wcale nie pomaga droga, jaką Wolverine nabywa umiejętność ich wykonywania. W Darksiders po prostu kupowało się określony mix ciosów, co było znakomitym pomysłem, gdyż gracz skupiał się na nabytku przynajmniej przez jakiś czas, odpowiednio go przyswajając; tutaj natomiast po osiągnięciu nowego poziomu doświadczenia i otrzymaniu kilku punktów umiejętności, po prostu przydziela się je szponom, a to automatycznie dodaje nowe ataki do puli dostępnych. Tyle, że gra nawet nie raczy wyświetlić ekranu z nowościami i sposobem ich wykonania, przez co trzeba się przebijać do nich z menu.



Obrazek


GDZIE MOJA KACZUSZKA DO KĄPIELI?!



Na normalnym poziomie trudności X-Men Origins: Wolverine nie należy do przesadnie trudnych, co wpisuje się w listę cech charakterystycznych ostatnimi czasy dla Ravena. Zasadniczo, gra jest sama sobie winna – poziomy doświadczenia nabija się bardzo szybko, w czym pomagają całkowicie liniowy charakter map i takaż sama linearność kampanii, pozwalające wyzbierać większość (jeśli nie wszystkie) nieśmiertelniki, czyli tutejsze znajdźki niosące ze sobą poważny zasób „ikspeków”. Pasek i tak regenerowalnego zdrowia można dodatkowo wydłużać, szukając boosterów po mapach, Gniew potrzebny do ataków specjalnych uzupełnia demolka otoczenia, a Mutageny (coś w rodzaju perków) dają dodatkowe bonusy. Aha, byłbym jeszcze zapomniał o osobnych paskach doświadczenia dla walk z konkretnym typem przeciwnika… Nie oznacza to jednak, że nowy Wolverine jest samograjem – chwila nieuwagi wystarczy, by ekran wyświetlił komunikat o pochwyceniu Logana (w końcu zabić się go chyba nie da). Mimo wszystko, jest jednak ciężej niż w Darksiders chociażby ze względu na to, iż przeciwnicy nie czekają grzecznie, aż akurat obijany kompan zostanie całkowicie uziemiony. Szczególnie daje się to we znaki podczas starć z mini-bossami, którym towarzyszy niekiedy hałastra pomagierów, bardziej przeszkadzających niż stanowiących realne zagrożenie. W całej kampanii zajmującej ok. 12-14h znajdzie się kilka momentów, kiedy dosłownie przeklina się wszystko i wszystkich, jednak… nie są to starcia z szeffami. Te z kolei są dość nierówne – jedne niezwykle interesujące, inne takie sobie, jeszcze inne mają świetny początek, a leżą na końcu. Naturalnie, w wielu kwestiach kierowano się obrazem kinowym, lecz nie zawsze – np. spotkanie z chłopaczkiem co zamienił figurę laseczki na kluseczki jest o wiele, wiele ciekawsze. Natknąłem się także na paradoks – bossowi o gabarytach niczym z Painkillera zdrowie schodziło o wiele szybciej, niż oponentowi rozmiarów Logana. Trochę to dziwne, zwłaszcza w kontekście „skóry” tego pierwszego. Czasem w sukurs przyjdzie głupota wrogów – nie ma bowiem problemów, by ich skłonić do skoku w przepaść (a jeśli nie będą chcieli, to można ich po prostu zrzucić). W jednym miejscu znalazłem także miejsce, dające całkowite schronienie od ataków dwóch pokaźnych przeciwników. I to w samym środku mapy.



Obrazek


Ooo... tak dobrze... podrap mnie teraz 2 szpony niżej od tego miejsca



Nie samym siekaniem żyje mutant, więc autorzy postanowili dorzucić szczyptę zagadek. Są one prostsze od tych z Darksiders, mniej finezyjne, ale sprawdzają się jako odpoczynek od nieustannego mashowania. Chwilę oddechu (lecz tylko od kampanii) można złapać odblokowując bonusy, czyli dodatkowe, komiksowe outfity Wolverine’a. Ciekawie wykoncypowano całe zagadnienie – najpierw trzeba znaleźć odpowiednią ilość figurek podczas normalnej gry, a potem… stoczyć walkę z… posiadaczem wdzianka! Są to potyczki o wiele trudniejsze niż jakakolwiek w kampanii, a na dodatek alter ego ma te same możliwości co nasz podopieczny, z regeneracją zdrowia na czele i ciosami specjalnymi. W znaczący sposób wydłuża to, lecz również intensyfikuje starcia – oddech dla siebie to oddech dla tamtego. Pojedynki te, jak już wspomniałem, są trudne lecz odnoszę wrażenie, że sterowany przez AI oszukuje, bo inaczej nie potrafię uargumentować, jakim cudem raz za razem używa ataków specjalnych, podczas gdy ja zużyłbym Gniew już kwadrans wcześniej… Niemniej jednak cały patent oceniam pozytywnie, choć tylko do tego miejsca – krawędzi, gdzie można odblokowane wdzianko założyć do normalnej gry. Tylko… po co? To się kupy po prostu nie trzyma, choć rozumiem walor dla fanów komiksu, którzy po chwili i tak pewnie przyznają mi rację.



Obrazek


Pojedynek na zimną krew: przeciwnik stracił głowę, bo Wolverine miał swoją na karku



X-Men Origins: Wolverine to paradoks, jakie zwykł tworzyć Raven. Całość pozwala na satysfakcjonujące, przyjemne spożytkowanie kilkunastu godzin życia, lecz im skrupulatniej się grze przypatrywać, tym więcej wad ujrzy światło dzienne. Jednym z przykładów jest chociażby kwestia tego, jakie możliwości ma Logan „teraz” i „kiedyś”. Z racji tego, że współczesność w grze jest przepleciona powrotami kilka lat wstecz, nasuwa się pytanie, czy Wolverine odmieniany w czasie przeszłym jest słabszy? Odpowiedź brzmi: nie. Jedyna różnica, to kościane szpony miast adamantowych, zaś wszystkie do tej pory zdobyte poziomy i umiejętności przechodzą do takich etapów, podlegając dalszemu rozwojowi. Widać wyraźnie, że Raven nie bardzo wiedział jak ten problem ugryźć, toteż w ogóle w tym nie grzebał. Przyjemnie wygląda samoczynne zasklepianie ran, gdy Rosomak po długiej walce z „dzieła” Gunthera von Hagensa na powrót zaczyna przypominać normalnego, zdrowego czł… mutanta. Swoją drogą, najwyraźniej jego bawełniana koszulka, w której występuje w filmie i grze, również posiada podobne właściwości, bo ni stąd, ni zowąd zdarta uprzednio z umięśnionej klaty Logana pojawia się nagle w stanie niemal sklepowym.



Obrazek


Zanim powiecie do Logana "Możesz mi naskoczyć", długo się zastanówcie



Gdy patrzę na listę platform odwiedzonych przez Wolverine’a, zaczynam dziękować Ravenowi, że na PC w ogóle się pojawił (wersje na praktycznie wszystkie sprzedawane w czasie premiery gry, liczące się konsole). Blaszakowcy dostali prosty port z next-genów, zjadliwy technicznie, należycie zoptymalizowany (UE 3.0 robi swoje), lecz nie pozbawiony swojego rodowodu, co widać chociażby w menu, a konkretnie opcjach konfiguracyjnych grafiki – jedyne, co można zmienić to rozdzielczość i poziom detali. Samej oprawy graficznej dotyczy pewna niechlujność, charakterystyczna dla wielu gier na tym silniku – tu i ówdzie nieostre krawędzie, w innym miejscu znowuż te same fragmenty lokacji – innymi słowy jeśli szukacie gry potrafiącej pokazać potencjał drzemiący w bebechach tej gry, zapukajcie do innych drzwi. Ogólnie wśród scenerii nie panuje różnorodność, zaś od nudy na widok tych samych elementów ma najwyraźniej chronić to cofanie historii do Czarnego Lądu. Za to sam Logan jest należycie animowany, a także przejął wygląd i aparycję Hugh Jackmana. To samo da się powiedzieć o innych bohaterach, chociaż nie o wszystkich. Mnie osobiście szkoda, że filmowy odtwórca roli Gambita nie miał głosu tego z gry, gdyż idealnie pasował do tej postaci. Z baboli technicznych – w jednym momencie kampanii, podczas walki z dwoma całkiem pokaźnych rozmiarów wrogami, zostałem wyrzucony poza mapę… a raczej – poza grywalną jej część, za ogrodzenie, zza którego nie można już było wrócić inaczej, jak ponownym wczytaniem etapu.



Obrazek


Inspiracji do tego ataku dostarczył pewnie chomik w kołowrotku



Ile jeszcze goli do własnej bramki strzelił producent? To już wszystkie, ale teraz rolę snajpera przejął LEM, puszczając fantastyczną szmatę w postaci braku jakiejkolwiek lokalizacji. Na dubbing dla takich Deceptikonów nie żałuje, ale na byle napisy dla Wolverine’a poskąpił. Niech no się tylko Logan o tym dowie… W przypływie lenistwa Licomp Empik Multimedia nie przełożył na nasz język nawet pudełka czy instrukcji. Ostatnio zaczyna to być coraz powszechniejszym zjawiskiem, lecz nie w roku 2009!



Obrazek


Nie polecam gry wampirom. Marnuje się w niej sporo dobrej krwi



Koniec końców , X-Men Origins: Wolverine wyryje mi się w pamięci mosiężnymi literami dobrego, grywalnego rzemiosła. Ewidentnie brakuje mu czaru, który nie pozwala mi zapomnieć o genialnym Darksiders, lecz patrząc przez pryzmat smacznego gameplaya i dopełnienia kinowego obrazu można śmiało stwierdzić, że Raven naprawił zaniedbania Gavina Hooda. Nie często trafiają się tak dobre „filmówki”.

PLUSY:
- nadrabia braki filmu
- Wolverine nareszcie pokazuje, co potrafi
- mimo regeneracji zdrowia – stanowi pewne wyzwanie w niektórych momentach
- kilka świetnych momentów w kampanii
- całkiem wysoka grywalność

MINUSY:
- nierówny poziom jakościowy gameplaya
- pewne błędy techniczne
- kilka nielogiczności
- brak polskiej wersji językowej

WERDYKT: 73%



Offline
Ravnarr //grupa Growi Bohaterowie » [ Big Boss (exp. 68711 / 82200) lvl 18 ]0 kudos
Recenzja świetna, jak zresztą wszystkie inne. Od siebie chciałbym tylko uściślić, że tak naprawdę przedstawienie Wolverina jako dzikiego zwierzęcia, seryjnie mordującego wrogów ze szczególnym okrucieństwem, wcale nie jest takie powszechne. Na dobrą sprawę, oryginalnemu, komiksowemu charakterowi Logana bardziej odpowiada film, niż gra. W zasadzie pierwszym komiksem, ukazującym Wolverina jako nieokiełznaną furię ze szponami, jest stosunkowo nowa seria "Ultimate".

Offline
guy_fawkes //grupa Stara Gwardia » [ Hamster\'s Creed (exp. 8909 / 10800) lvl 13 ]0 kudos
Dobrze wiedzieć, bo ja sam z komiksami nigdy nie byłem za pan brat, a zwłaszcza z tymi Marvelowskimi. W każdym bądź razie gra wywleka tę dzikość, gdziekolwiek by ona nie była i w jakimkolwiek odcinku.
Cieszę się, że tekst się podoba. Uśmiech

Offline
Ravnarr //grupa Growi Bohaterowie » [ Big Boss (exp. 68711 / 82200) lvl 18 ]0 kudos
Ja swego czasu bardzo lubiłem uniwersum Marvela, ale ostatnio przerzuciłem się na DC Uśmiech

Generalnie z komiksowymi postaciami jest tak, że to, co sprawdza się na kartach komiksu, w grze lub filmie raczej nie działa. Wolverine był pyskaty, zadziorny, pił piwo i lał przeciwników po mordach, jednak rzadko ich zabijał. I o ile kiedy pojawił się pierwszy raz w komiksie, to wystarczało, to obecnie nikt nie poszedł by na film i ne zagrał w grę z tak grzecznym bohaterem.

Offline
remik1976 //grupa Akademia Morderców » [ Szef Akademii (exp. 16078 / 16200) lvl 14 ]0 kudos
Ma ktoś pomysł jak pokonać Deathpoola w trybie hard, chodzi mi konkretnie o tą część walki na kominie jak zaczyna go rozwalać.
Skubany tchórz cały czas mi ucieka i zanim go dopadnę to maksymalnie regeneruje swoje zdrowie, nie mogę sobie z nim poradzić.

Offline
remik1976 //grupa Akademia Morderców » [ Szef Akademii (exp. 16078 / 16200) lvl 14 ]0 kudos
Hard jest bardzo prosty do przejścia do momentu tej walki. Kontry w tym trybie są skuteczne tak samo jak w trybie normal, ale problem polega na jego błyskawicznym odnawianiu zdrowia. Po wykonaniu dwóch lub trzech kontr Deathpool ucieka na drugi koniec komina i zanim przeskoczę zniszczone fragmenty komina i wykonam skok to jego zdrowie jest już na fullu i tak można kontratakować w nieskończoność.

Liczba czytelników: 475835, z czego dziś dołączyło: 1.
Czytelnicy założyli 53841 wątków oraz napisali 676015 postów.