James Bond: Quantum of Solace (PC)

ObserwujMam (61)Gram (15)Ukończone (28)Kupię (3)

Quantum of Solace [recenzja] by guy_fawkes

Offline
guy_fawkes //grupa Stara Gwardia » [ Hamster\'s Creed (exp. 8909 / 10800) lvl 13 ]0 kudos



Obrazek



Wstrząśnięcie, nie zmieszanie - to właśnie przeżyli wszyscy fani filmowych przygód asa MI6, gdy w roli nowego nowego Bonda obsadzono Daniela Craiga, wywracając dotychczasowy wizerunek agenta 007 jako gładkiego bawidamka do góry nogami. Nowy blond-Bond jest oszczędny w słodach, oschły, pozbawiony uroku Rogera Moore'a; jednocześnie epatuje brutalnością i zdecydowaniem, tym samym będąc bliższym swemu literackiemu wzorcowi, stworzonemu przez Iana Fleminga. Dotychczas nakręcone dwa filmy z jego udziałem – mianowicie „Casino Royale” oraz „Quantum of Solace” opowiadają historię od momentu, w którym James zyskał status agenta z dwoma zerami, ponadto łączy je fabularne powiązanie. Właśnie na ich kanwie studio Beenox oparło grę Quantum of Solace.



Obrazek


Podczas grania w Quantum of Solace kopara zdecydowanie nie opada



„MY NAME IS BOND. JAMES BOND”
Oba te filmy, choć spaja je fabularna nić, stanowią odrębną całość z własnymi celami, pościgami, a przede wszystkim – kobietami. W Casino Royale James Bond ścigał Mollakę, omal nie przypłacił życiem karcianego pojedynku z Le Chiffre'm, wreszcie stracił Vesper Lynd. Quantum of Solace zaś wprowadziło kolejną kobietę - Camille Rivierę, elektryzowało pościgiem za Mitchellem wśród makaroniarskich uliczek, wreszcie męsko-damski, tajny duet troskliwie „zaopiekował” się generałem Medrano i Greene'm.
Wszelako jednak w grze próżno szukać przedstawionego wyżej ciągu zdarzeń. Wydana równo z drugim kinowym hitem, zmieszała w sobie wątki obu filmów, nie tylko je przeplatając, lecz wręcz tworząc z nich nową, autonomiczną całość, jednakże dość naciąganą, uzupełnioną w wielu miejscach wątkami, które nie zaistniały na celuloidowej taśmie. Dziwi to niezmiernie, gdyż autorzy przechwalali się, iż ściśle współpracują z ekipą filmową i cały czas konsultują się z nią co do zgodności egranizacji z kolejnymi odcinkami serii.



Obrazek


Wino, kobiety i... gra tak słaba, że nawet na wstępną nie starczy



„TYLKO DLA TWOICH OCZU”
Po załadowaniu kampanii single player przed graczem rozpościera się 15 krótkich etapów, w sumie dających ok. 4-5 h gameplay'a. Oczywiście, po drodze dane nam będzie podróżować między kontynentami, co jest w zgodzie z archetypem Bonda jako globtrottera i obieży-wysadzaj-świata. Zaczynamy w posiadłości White'a, potem urządzamy sobie relaksacyjny jogging po włoskiej Sienie, następnie w operze przy akompaniamencie uwertury do „Wesela Figara” sprowadzamy przeciwników do pozycji horyzontalnej, by za chwilę znaleźć się w rozpadlinie skalnej, bynajmniej nie w celach badawczych; na chwilę udajemy się na Madagaskar, by rozprostować kości na dużej wysokości i mieć potem kondycję do biegania po korytarzach centrum badawczego, następnie w Miami mamy już pełen odlot z przesiadką na pociąg (a tu, wiadomo – korzystanie z drzwi to już relikt przeszłości, każdy szanujący się heros musi zażyć świeżego powietrza na dachach pędzących wagonów), w końcu docieramy z do Casino Royale ostro pogrywając z Le Chriffre'm i kostuchą, by za chwilę wziąć na swoje barki ciężar uratowania niewiasty, a potem zatopić stereotyp Wenecji jako miejsca, gdzie się coś dzieje tylko podczas karnawału i wezbrania wód, by, wreszcie, w samym „in the middle of nowhere” na własnej skórze sprawdzić ilość gwiazdek nadanych eko-hotelowi.
Jak widać, pomimo luźnego niczym kilka numerów za duża koszulka związku z filmami, etapy zaskakują zróżnicowaniem, co należy oddać grze za sprawiedliwość i utrzymanie w duchu opowieści z agentem 007 w roli głównej.



Obrazek


Wbrew zawartości screena, przeciwnicy nie są specjalnie lotni



„ŚWIAT TO ZA MAŁO”
Po tym wypełnionym suchymi faktami preludium przejdę do meritum – mianowicie odwiecznego pytania, stawianego za każdym razem, gdy pojawia się nowy tytuł z 007 grającym pierwsze skrzypce – ile Bonda w Bondzie? Odpowiedź jest bolesna, bowiem... niewiele. Oczywiście pochwała należy się autorom za skaptowanie do współpracy samego Daniela Craiga, dzięki czemu zbiór polygonów wygląda i porusza się jak szósty odtwórca roli Jamesa Bonda. Pod grubą warstwą mułu pogrzebano natomiast klimat gry. Przede wszystkim – briefingi przed misjami przypominają te z najnowszego Soldier of Fortune (Payback), co już samo w sobie jest obelgą. W tle M. streszcza wraz z innymi pracownikami MI6 działania Bonda, a na ekranie przelatują nam mapki i okienka interfejsu. Owszem, przypomina to wykorzystany w filmie GUI stoliczka Microsoft Surface, ale... nie tędy droga! Zamiast tego wolałbym widzieć twarz M. i nerwy, skrywane za kamienną twarzą, a coraz bardziej targane wyczynami niepokornego agenta. Ponadto, wiele frapujących scen, mogących wydłużyć żywotność kampanii dla pojedynczego gracza, zostało pominiętych, choćby demolka w konsulacie na Madagaskarze czy też uratowanie się Bonda i Riviery z ostrzeliwanego samolotu, że już o wyjaśnieniu tego, jak nasze gołąbki się poznały, nie wspomnę. Tutaj dochodzimy do kolejnej kwestii – już w filmie Craig pozbawił Bonda uroku, lecz w grze zostało to spotęgowane – kobiety sprowadzono po prostu do roli sojusznika (bądź też nie) w działaniach agenta. Na dodatek widzimy je bardzo rzadko, więc nawet oczu nie ma kiedy nacieszyć. Następna sprawa – pojazdy. Po krótkim romansie z bawarską marką 007 znów od kilku lat używa Aston Martina, prowadząc nim szaleńcze pościgi tudzież samemu uciekając, w zasadzie za każdym razem niszcząc to piękne auto (żal ściska człowieka w dołku podczas takich scen... chlip...). W egranizacji zaś sprowadzono eleganckiego DBS do... gadżetu. Widzimy go podczas kilku scen i to w zasadzie wszystko. Inny wehikuł kojarzący się z dzieckiem X muzy to koparka, którą Bond ściga Mollakę po placu budowy, radośnie obracając efekty pracy ludzkich rąk w perzynę – niestety, zabrakło jakiejkolwiek możliwości jej kontroli – scena jest nieinteraktywna. Nieco wcześniej pojawiło się słowo na „g”, nasuwające na myśl cuda, jakie serwował agentowi Q. Nowy Bond-debiutant poza defibrylatorem w aucie ma przy sobie jedynie telefon, jakże by inaczej, Sony Ericsson (na tym product placement się nie kończy, mamy jeszcze notebooki Sony VAIO, no i of korse Astona Martina) – pełni on rolę PDA występującego w innych grach, możemy w nim sprawdzić informacje o celach misji, mapę, odczytać wiadomości ze znajdowanych w trakcie gry komórek (zdjęcia, nagrania głosowe etc), a także uzyskać dostęp do sieci kamer, monitorujących odwiedzane lokacje.
No właśnie – kamery – urządzenia nieodłącznie stające na drodze agenta, wymuszającego ciche, finezyjne posunięcia. Wystarczy przypomnieć sobie misje typu stealth z wiekowego już James Bond 007: Nightfire – kamery były niezwykle czułe, a każde zarejestrowanie naszej obecności owocowało komunikatem „Mission Failure”. W Quantum of Solace można je wyłączać, a nawet jeśli już zostaniemy zauważeni, nie oznacza to wcale fiaska – po prostu do akcji wkroczy oddział specjalny przeciwnika, a gracz urządzi sobie strzelnicę. Ot, taki relaksator...
Cieszy za to dbałość o znaki rozpoznawcze filmów z Jamesem Bondem – po uruchomieniu gry wita nas logo MGM ze swoim ryczącym od dziesięcioleci lwem, opowieść rozpoczyna się pełnym akcji wstępem, po którym standardowo następuje czołówka – animacja nasycona creditami, której przygrywa inna niż w 2 wykorzystanych filmach piosenka, wszelako jednak dobrze dopasowana charakterem do atmosfery kolejnych odcinków przygód agenta. Oczywiście, po napisach końcowych również dane nam będzie ujrzeć sentencjonalne „James Bond will return”.
Nierozerwalnie (w kontekście tego akapitu to niezwykle trafny termin) z wojażami po matce Ziemi asa MI6 związane są zgliszcza, jakie często za sobą zostawią. Pół biedy, żeby tylko palił mosty – przyjdzie nam dołożyć swoje 3 grosze do zatopienia kamienicy w Wenecji, zniszczyć zabytkową dzwonnicę w Sienie i wiele, wiele innych... James Bond przetacza się przez kolejne lokacje niczym tajfun, a to za sprawą twórców gry, którzy z uporem maniaka nafaszerowali plansze podatnymi na zaloty gracza butlami z gazem, kompresorami etc. (co większe eksplozje grze zdarza się uczcić okolicznościowym bullet-time'm). Czasem przybiera to groteskowe formy – skąd wśród arbuzów na targowisku w Sienie zbiorniki z propanem...? Niemniej jednak przeróżnego kalibru „kaboom!” od zawsze towarzyszyły 007, a co najważniejsze, dodaje to grze widowiskowości.



Obrazek


Sennik egipski: Bonda w garniturze za winklem ujrzeć - nie ostanie się nawet winkiel



„JUTRO NIE UMIERA NIGDY”
Nie zmienia to jednak faktu, że odbiór całości jest co najwyżej średni, i to bardzo średni. W sposobie, jakim poprowadzono rozgrywkę widać, iż Bennox zapatrzyło się w Modern Warfare – bowiem opiera się ona na skryptach. Niestety, o ile twórcy MW to wirtuozi tej sztuki, zdolni opisać nimi fantastyczny, interaktywny film, o tyle ojcowie Quantum of Solace są najwyżej czeladnikami na przyuczeniu – skrypty często rażą nachalnością (vide drzwi, same z siebie stające otworem przed graczem) i nie pozwalają czerpać należytej przyjemności z rozgrywki, jeno wciąż zadają w umyśle gracza pytania, na które istnieje tylko jedna odpowiedź: dlaczego nie mogę zabić kierowcy pickupa, żeby nie podjechał potem bliżej mnie? Bo tak ma być! To tylko kropla w morzu kwestii, które podczas gameplaya niezmiernie mnie nurtowały.
Wspomniana już (nie)konieczność cichego działania degraduje QoS do „zwyczajnego FPS-a”.
Na plus należy jednak zaliczyć różnorodność elementów, składających się mechanikę gry – przede wszystkim poza wykruszaniem siły żywej wroga, mamy tu do czynienia z naprawdę wartką akcją, częstokroć jeszcze wywierającą presję na gracza upływem czasu, w którym należy wypełnić jakieś zadanie. Wart uwagi jest zwłaszcza słynny pościg za Mollaką – poza przeskakiwaniem rusztowań musimy również uważać, by nie runąć w dół przechodząc po ramieniu dźwigu – rozwiązuje to ciekawa mini-gra, w której widzimy naszą postać z lotu ptaka, a naszym zadaniem jest takie manewrowanie WSAD-em, by bezpiecznie dostać się na drugą stronę. Przyjemną nowalijką jest również zmodyfikowanie standardowych QTE – tutaj miast klawiaturą sterujemy myszą, zaś celem jest szybkie trafienie kursorem w balansujące po ekranie koło (motyw towarzyszący starciom z bossami, jak również na życzenie gracza podczas obezwładniania przeciwnika); za to na typowym mechanizmie szybkich akcji oparto łamanie kodów do drzwi. Ponadto, zaimplementowano proste zagadki logiczne – np. gorejących na naszej drodze płomieni pozbywamy się strzelając w gaśnice.
Kolejnym gwoździem do trumny jest kwestia przeciwników – ewidentna sól na oczy graczy, spodziewających się delikatnych, finezyjnych działań. Wróg ma nad nami dużą liczebną przewagę (zwłaszcza w miarę zbliżania się do epilogu), wszakże jego liczba jest skończona (ufff... jednak nie wszystko „zapożyczono” z Call of Duty). Nasi oponenci nie stanowią większego zagrożenia, mimo swych usilnych działań – korzystają z osłon, prowadzą zza nich ogień na ślepo, potrafią włączyć się do akcji efektownym wślizgiem tudzież przewrotem, używają granatów, próbują nawet oskrzydlić gracza (choć pojawiający się nagle za plecami niemilec to raczej sprawka skryptu aniżeli zamierzonej aktywności AI). Trafieni w nogę, kuleją przez chwilę, położeni letalną serią jeszcze w ostatnim skurczu mięśni duszą przez chwilę spust. Niestety, nic bardziej konstruktywnego poza strzelaniem nie przychodzi im do głowy – nawet gdy Bond stoi koło butli z gazem, nie starają się wykorzystać tej okazji. Chwile zamroczenia jednak również im się zdarzają – czasem, mimo iż podążają w stronę całkiem odsłoniętego gracza, zdają się go nie zauważać.
Sprawia to, iż domyślny poziom trudności nie stanowi absolutnie żadnego wyzwania, a nawet najwyższemu co bardziej doświadczeni gracze sprostają bez problemów – wystarczy tylko prowadzić na ślepo przedziwnie celny ogień zza osłon. Innymi słowy – każdy, kto chce sobie powiększyć Game Score (w końcu gra współpracuje z Games for Windows Live), niech kupuje QoS – achievementy z kampanii dla pojedynczego gracza to pestka.



Obrazek


Nazwa achievementa mówi sama za siebie: "Zabójczy widok"



„LICENCJA NA ZABIJANIE”
W toku akcji nie mamy dostępu do przesadnie rozwiniętego arsenału – poza nieodłącznym Waltherem P99 mamy jeszcze Colt, rewolwer, shotgun, pistolet maszynowy, karabiny szturmowe, snajperskie i granatnik. Oręże zazwyczaj posiada kilka trybów strzału, często zdarza się też pozyskać wersję ulepszoną np. o celownik, jednakże sami nie mamy możliwości przeprowadzenia takiej modyfikacji. Amunicję pobieramy ze skrzynek rozsianych po planszach lub też z pokonanych wrogów – to akurat całkiem niezłe źródło zapasów – 2 zebrane karabiny praktycznie uzupełniają kieszenie. Ponadto obecne są również granaty, a właściwie granat – bo aż 1 ze sobą dźwigamy. W dodatku zadaje zbyt małe obrażenia i to na mikroskopijnym obszarze.
Mitologia grecka podaje, iż Egida była tarczą Zeusa. Dla 007 osłonę może stanowić każda w miarę płaska powierzchnia. Po przylgnięciu do niej kamera przechodzi w widok TPP, a my możemy oddawać celne strzały z wychylenia tudzież na oślep. Ponadto, jak wiadomo, nie z każdej mąki będzie chleb, toteż wiele osłon nie zapewnia 100% osłony z uwagi na swoją miałkość, co warto wykorzystywać, i na co również należy mieć baczenie. Mamy również możliwość błyskawicznego poruszania się od osłony do osłony jak w Gears of War.
W zgodzie z panującą modą, zapoczątkowaną przez Halo, zdrowie naszej postaci wraca do maksymalnego poziomu samoistnie, jeśli znajdziemy jakieś w miarę bezpieczne schronienie; poważniejszemu zatruciu ołowiem towarzyszy odarcie obrazu z barw i zawężający się otwór w polu widzenia, wielokrotnie kończący czołówki filmów o 007, zaś ekran zalewa czerwień krwi. Jeśli już zginiemy, wracamy do gry w ostatnim checkpoincie, bo zapisów na życzenie tu nie przewidziano. Z drugiej strony – na normalnym poziomie trudności ekran porażki to naprawdę rzadki widok…
Kilka słów należy się problemie multiplayera – z uwagi na zintegrowany z grą Live! polskim użytkownikom dopiero od niedawna dane jest go zasmakować. Rozgrywka wieloosobowa oferuje 7 trybów rozgrywki, od popularnych starć drużynowych i deathmatch'y po trudniejsze taktycznie pojedynki, np. Bond przeciwko Syndykatowi, czyli ni mniej ni więcej, jak tylko jednoosobowa armia kontra reszta serwera. W multi spędziłem trochę czasu, cudem znajdując chętnych do gry, bowiem jest ich (na obecną chwilę) zaledwie garstka. Niestety, miało to swoją wadę, bo nie posmakowałem żadnego innego trybu poza MI6 („emajsześć” w polskiej wersji…. Błe), czyli zwyczajnego starcia drużyna na drużynę. Mapki są niewielkie i generalnie, dość słabo zaprojektowane – to zupełnie inny poziom, niż oferuje np. Modern Warfare. Jednakże, Quantum of Solace stara się udawać jego konkurenta – choć nie ma doświadczenia, zbieramy kasę, za którą kupujemy lepszy sprzęt i gadżety, tworząc sobie klasy. Jeśli ktoś się nie uparł, by zdobyć acziki z multi, niech da sobie spokój – rozgrywka nie jest zbyt satysfakcjonująca. Na dodatek, we znaki daje się bardzo słaba optymalizacja gry – miałem ok. 30 klatek i mniej (niezależnie od rozdzielczości!) na GF 8800GT, które spokojnie ciągnie w FullHD MW2 i BO!



Obrazek


"I'm shootin' in the rain / Just shootin' in the rain / What a glorious feeling / And I'm happy again"



„ZABÓJCZY WIDOK”
Quantum of Solace wykorzystuje engine Modern Warfare, jednakże jest od niego o kilka klas brzydszy. Przede wszystkim słabuje jakość tekstur, a także oświetlenie – często postaci nie generują żadnych cieni. Wśród etapów wyróżnia się początek Centrum Naukowego, kiedy to skąpani w deszczu zdejmujemy snajperów z balkonu budynku oraz sceny na dachu pociągu do Czarnogóry – w miły dla oka sposób oddano impet pędzących po szynach ton metalu. Strona wizualna cut-scenek również pozostawia sporo do życzenia. Ogólnie – kilka lat temu oprawa video mogłaby się podobać, ale obecnie razi niedopracowaniem – tutaj warto wspomnieć o optymalizacji. Modern Warfare przy efektowniejszej grafice działał nieskończenie wydajniej.
Parę słów należy się fizyce – jest poprawna, cieszy oko latającymi elementami otoczenia przy wybuchach, a także niezłym ragdollem (choć zdarza mu się rozśmieszyć gracza...).



Obrazek


Prawie jak Melkart Ball



„ŻYJ I POZWÓL UMRZEĆ”
Konkludując – Quantum of Solace rozpatrywane w kategoriach TYLKO gry akcji może się podobać, oferuje bowiem bezstresową, szybką rozrywkę; jednakże jest to produkcja traktująca o najsłynniejszym agencie świata i takie spłycenie tego zagadnienia, sprowadzenie do prostego celowniczka, jakiego dokonał Bennox, jest niewybaczalne. W mojej opinii kilkuletni Nighfire lepiej oddaje klimat działania jako członek MI6, mimo previous-genowej otoczki. QoS technicznym nokautem kładzie na łopatki również nieprzekraczający 5h gameplay, a także cena premierowej edycji . Sytuację pogrąża dodatkowo pełne spolszczenie, w którym 007 głosu użyczył Andrzej „Sambor” Zieliński – jest nieprzekonujący i nienaturalny. Naprawdę nie pojmuję, po co LEM zdecydował się na pełną lokalizację… Z drugiej strony – za niewielką kwotę (obecnie 20zł) można się z tą produkcją zapoznać, choćby dla samej pędzącej jak kilkadziesiąt ton pociągu do Czarnogóry akcji.
James Bond will return. Oby w lepszym wydaniu.
Generalnie już powrócił, w Blood Stone, jednak tej gry na razie nie mam w swojej kolekcji.

PLUSY:
 Daniel Craig
 różnorodność lokacji
 ciekawe podejście do QTE
 momentami Bond sieje niezłe zniszczenie
 gra się całkiem bezstresowo…

MINUSY:
 to ma być gra o Bondzie?!
 zmarnowany, karygodnie wręcz zmarnowany potencjał agenta
 beznadziejna narracja
 żenująco niski poziom trudności
 brzydsza od Modern Warfare, a na dodatek dużo mniej płynna
 absurdalnie krótka
 słabe multi

WERDYKT: 58%



Obrazek



Niniejszy tekst znajdziecie także na moim blogu.


Liczba czytelników: 475835, z czego dziś dołączyło: 1.
Czytelnicy założyli 53841 wątków oraz napisali 676015 postów.