RetroStrefa - Lionheart: Legacy of the Crusader


Toddziak @ 15:46 19.01.2012
Alicja "Toddziak" Wojciechowska

Kolejny czwartek, a to oznacza następny artykuł z serii RetroStrefa. Tym razem bierzemy na celownik świetnie się zapowiadającą, a jednak nie do końca spełniająca pokładane nadzieję grę Lionheart: Legacy of the Crusader - zapraszamy do lektury.

Kolejny czwartek, a to oznacza następny artykuł z serii RetroStrefa. Tym razem bierzemy na celownik świetnie się zapowiadającą, a jednak nie do końca spełniająca pokładane nadzieję grę Lionheart: Legacy of the Crusader - zapraszamy do lektury.

Na premierę Lionheart: Legacy of the Crusader fani gier fabularnych czekali z prawdziwym utęsknieniem. W końcu gra sygnowana marką Black Isle Studios (choć tak naprawdę zrobiło ją Reflexive Entertainment) nie mogła przecież być zła, prawda? Niestety, nieprawda. Mimo bardzo interesującego pomysłu wyjściowego, Lionheart okazał się być niewypałem zarówno pod względem finansowym, jak i grywalnościowym. Co poszło nie tak? Mnóstwo rzeczy, ale zacznijmy może od pozytywów.

Fabuła i sam świat gry są naprawdę wspaniałe. Przynajmniej na początku. W krótkiej retrospekcji z czasów Trzeciej Krucjaty widzimy Ryszarda Lwie Serce podczas oblężenia Akki. Król ma na pieńku z muzułmańskim przywódcą Saladynem, więc słuchając podszeptu zdradzieckiego doradcy skazuje na śmierć trzy tysiące arabskich jeńców. Okazuje się, że w ten sposób dopełniony został mroczny rytuał i zasłona pomiędzy światem ludzi, a światem demonów została przerwana. Magia, a wraz z nią dzikie bestie i potężne duchy, wylała się na świat, „zakażając” sporą część ludzkości. Do walki z magicznymi pomiotami stanęli Templariusze oraz Święta Inkwizycja. Akcja dzieje się w roku pańskim 1588, w słonecznej Nowej Barcelonie. Jest to bardzo światowe miasto goszczące najtęższe umysły ówczesnej Europy, choć równocześnie na porządku dziennym są tutaj okrutne prześladowania osób ze zdolnościami magicznymi. Nasz bohater na początku rozgrywki budzi się w obozie niewolników, skąd czeka go prosta droga do lochów Inkwizycji. Wszystko dlatego, że jego ciało zamieszkuje magiczny duch, który wcześniej był towarzyszem Ryszarda Lwie Serce. Z tego powodu wielu ludzi chce zrobić mu krzywdę. Na szczęście z opresji ratuje go sam Leonardo da Vinci. Potężnych sojuszników nigdy za wiele, a zyskać ich można poprzez wstąpienie do jednej z trzech organizacji – honorowych Templariuszy, fanatycznej Inkwizycji czy też wyklętych Dzierżycieli. Wszystko zależy od upodobań gracza. Tak czy siak, wesoły żywot zbawiciela ludzkości nas nie minie. Oprócz Barcelony i okolic zwiedzimy także kawał kontynentu europejskiego, wyżynając po drodze hordy przeciwników magią i/lub mieczem.



Jak już się rzekło, na początku fabuła zachwyca. Alternatywne wizje naszego własnego świata zawsze są fascynujące. Gdybanie „co by było, gdyby...” działa na wyobraźnię. Szybko jednak zaczyna być coraz mniej ciekawie. Rozczarowanie grą zaczyna pojawiać się niedługo po opuszczeniu murów Barcelony. Fabuła jeszcze jakoś ciągnie za uszy, by iść dalej, ale monotonny i nużący gameplay skutecznie do tego zniechęca.

Największy problem z mechaniką rozgrywki wziął się stąd, że twórcy nie bardzo mogli się zdecydować, czy robią pełnokrwistego RPG-a, czy też raczej hack’n’slashowe zaklikadło w rodzaju Diablo. Sam początek gry, czyli właśnie eksploracja hiszpańskiego miasta, doskonale rokuje na przyszłość i bardzo rozbudza apetyt gracza. Mnóstwo porządnie napisanych questów, które można ukończyć na różne sposoby, trzy główne frakcje gotowe przyjąć nas w swe szeregi, plus kilka mniejszych możliwość spotkania najsłynniejszych osobistości renesansowej Europy – Galileusza, Cervantesa czy Machiavellego. Jeżeli zamarzy Ci się uwiedzenie Szekspira, masz na to niepowtarzalną okazję! Niestety, po wypuszczeniu się w szeroki świat czeka na nas głównie nudna walka z różnymi paskudztwami.



Pół biedy, gdy zdecydujemy się grać wojownikiem. Wówczas wszystko polega na klikaniu - klikasz, aż zaklikasz. Niezbyt fascynujące zajęcie, ale chociaż mało stresogenne. Zdecydowanie gorzej wiedzie się postaciom czysto magicznym, jakie lubię dla siebie tworzyć. Mana wyczerpuje się w zastraszającym tempie. Wprawdzie można zbierać porozrzucane tu i ówdzie dusze, które uzupełniają co nieco zasoby, ale jest ich stanowczo za mało i ze zbyt skromnym efektem. Mana niby regeneruje się sama, lecz trwa to przeraźliwie długo. Dlatego też zwykle, gdy magia mi się kończyła, zostawiałam bohatera w jakimś bezpiecznym miejscu, a sama szłam sobie poczytać książkę. Po upływie mniej więcej godziny bohater był znów naładowany mocą aż po brzegi i gotowy do dalszej walki. Doceniam fakt, że Lionheart wspiera czytelnictwo swoją nieudolnością, lecz grze to raczej na dobre nie wychodzi. To właśnie nudna, trudna i żmudna walka położyła ją, bo reszta elementów (pomijając grafikę), nie jest taka zła.

Fanów Fallouta ucieszy na pewno zaimplementowanie systemu SPECIAL. Dzięki temu rozwój bohatera jest bardzo przyjemny i dający dużą swobodę, choć niestety gra wyraźnie faworyzuje postacie bazujące na brutalnej sile. Na początku kreacji przyszłego zbawcy świata wybieramy jedną z czterech dostępnych klas: człowieka czystej krwi, półbiesa, sylwanta albo zwierzoludzia. Każda z nich różni się oczywiście statystykami. Nie można zapominać również o dość niecodziennym wyborze jednego z trzech duchów, z którym będziemy dzielić nasze ciało. Takie eteryczne wsparcie nie raz się przyda. Kolejne poziomy nabija się nieco za wolno, ale za to jest na co przeznaczać punkty doświadczenia. Mnóstwo cech bojowych, społecznych oraz cztery szkoły magii, kuszą większą lub mniejszą przydatnością. Jak na SPECIAL przystało, co jakiś czas dostajemy również specjalne profity. W tym departamencie nie jest źle.



Muszę się przyznać, że mam wielki sentyment do RPG-ów przedstawionych w rzucie izometrycznym i bardzo mi się podoba takie ukazywanie świata, lecz grafika w Lionhearcie nie należy niestety do specjalnie udanych. Same tła jeszcze nie są takie złe, choć niektóre lokacje bywają nieznośnie monotonne, ale postacie i potwory budzą negatywne odczucia. Takie toto brzydkie i niewyraźnie. Animacja także woła o pomstę do nieba. Nasz bohater porusza się jak patyczak z paraliżem członków. Jak ktoś taki może ratować świat?

Dobrze chociaż, że w warstwie dźwiękowej jest lepiej. Muzykę do Lionhearta skomponował Inon Zur i to słychać. Soundtrack jest naprawdę dobry i zasłyszane melodie zostają w głowie jeszcze długo po wyłączeniu gry. Dźwięki otoczenia dają radę, choć niektóre odgłosy potworów czy rzężenie zatrutej postaci drażnią ucho. Złego słowa nie da się za to powiedzieć o voice-actingu. Wprawdzie głos podkładany jest tylko pod te ważniejsze osobistości, ale aktorzy wywiązali się ze swojego zadania wyśmienicie. Aż chciałoby się więcej.

Lionheart miał szansę stać się wielkim hitem. Świat renesansu skażony magią dawał ogromne możliwości fabularne. Tym bardziej boli więc, że tytuł bardzo szybko zmienia się w prymitywnego i słabego hack’n’ slasha. Mimo to warto jednak odpalić omawianą grę. Dla samej Barcelony i opłakania zmarnowanego potencjału.

Dziękujemy za uwagę, a kolejny artykuł z serii RetroStrefa już za tydzień w czwartek. Jeśli macie propozycje tego, czym powinniśmy się zająć, piszcie w komentarzach.

Sprawdź także:

Lionheart: Legacy of the Crusader

Premiera: 12 sierpnia 2003
PC

Lionheart to nowa gra RPG tworzona przez, doskonale wszystkim znane, studio Black Isle. W grze wykorzystany został system SPECIAL - użyty w jednym z najbardziej kultowych...

Dodaj Odpowiedź
Komentarze (15 najnowszych):
0 kudosHieronimus   @   13:54, 20.01.2012
Moim zdaniem nie tylko walka była nudna, ale system questów. Niestety, Lionheart reprezentuje tą mroczniejszą stronę dawnego podejścia do zadań. "Idź tam i weź się", "Idź tam i ubij kogoś, nie wiem po co, ale ubij, proszę cię a dostaniesz PD".
0 kudosnovy13   @   11:05, 21.01.2012
NO też grałem w tą grę i chyba udało mi się tylko 2-3 godzin ugrać zanim mnie znudziła.
0 kudosroxa175   @   17:37, 23.01.2012
Nie grałam, ale ostatnio jakoś bardzo wciągają mnie stare gry tego typu, więc możliwe, że się na nią skuszę Uśmiech
0 kudosCountCrowley   @   18:18, 23.01.2012
Llionheart oraz Arcanum: Przypowieść o Maszynach i Magyi to dwie gry za które nie mogę się zabrać kiedy zamarzy mi się retro rozgrywka Uśmiech
Ok, teraz już wiem dlaczego nie powinienem próbować Lionheart'a, a co sądzicie o Arcanum, dobre to? Uśmiech
0 kudosHieronimus   @   18:47, 23.01.2012
Oczywiście, że tak. Jest o wiele długości przed Lionheartem. Nawet pominąwszy stylistykę, jest znaczenie lepiej zbalansowany i dopracowany pod względem modelu rozgrywki.
0 kudosSavatin   @   13:58, 24.01.2012
Tak Arcanum jest genialne. Pamiętam jak kumpel mi kiedyś pożyczył a ja ze ździwieniem zapytałem "co to?" , odpowiedział "nie pytaj tylko zagraj"...i zagrałem i nie żałuje =) Lionheart nie był aż taki zły. Na pewno lepiej mi się w niego grało niż w Silverfall =)

Może kolejny artykuł o grze Sanitarium? =)
0 kudosToddziak   @   18:02, 24.01.2012
Popieram, zdecydowanie warto zagrać w Arcanum Uśmiech

Cytat: Savatin

Może kolejny artykuł o grze Sanitarium? =)


Kto wie? Dumny
0 kudosHaazheel   @   23:53, 05.02.2012
O rety, gra którą mam i dawniej grałem bez przerwy, i jakoś mnie nie znudziła do dziś.Miło jest powspominać stare gry.
Dodaj Odpowiedź