Wheelman [recenzja]

Offline
guy_fawkes //grupa Stara Gwardia » [ Hamster\'s Creed (exp. 8909 / 10800) lvl 13 ]0 kudos
Recenzje powracają, przynajmniej tymczasowo. Silv i Rav mnie przekonali. Dumny



Obrazek



Spotkaliście się kiedyś z pojęciem „cyrku na kółkach”? Bo ja tak i wcale nie musiałem wychodzić z domu. Wystarczyło odpalić Wheelmana i przez bite kilkanaście godzin gapić się w pewną słynną, łysą glacę niczym sroka w gnat.



Obrazek


Punkt 12. znikam



SKUP SIĘ, TYLKO ŻEBY NIE ŚMIERDZIAŁO. PALONĄ GUMĄ OCZYWIŚCIE
Wheelman autorstwa Tigon Studios, nota bene założonego przez Vina Diesela, odwołuje się do esencji samochodowego kina akcji – strzelanin, wybuchów i swędu palonych gum przy akompaniamencie trzasku giętych karoserii. Wśród tych atrakcji świetnie odnajduje się sam aktor, znany m.in. z tego, że kilka razy zdrowo się rozpędził i wściekł. W podobnym nastroju powraca w grze, wcielając się w Milo Burika, najemnika pracującego dla konkurujących ze sobą gangów, goniącego jednak za własnym celem. O sobie mówi krótko: „I’m the wheelman”.

Zgodnie z zasadą „dajcie mi komputer, a dokonam niemożliwego” dzieło Tigon Software w trakcie kolejnych misji dzielnie wspina się po drabinie absurdu. Twierdzicie, że rollercoaster w Modern Warfare napędza groteska? To jeszcze nie widzieliście tej gry… Filmy Michaela Bay’a wyglądają przy Wheelmanie niczym reality show. Przeskakiwanie na inne pojazdy w trakcie jazdy (to akurat potrafił już Rico z Just Cause), oddanie kilku strzałów w skupieniu w okolice bagażnika przeciwnika, co pozwala wysadzić jego pojazd, obracanie auta czy motoru o 180 stopni bez wytracania prędkości to tylko te „prawdziwsze” wyczyny. Za nimi już grzecznie ustawiają się w ogonku policjanci, bez szwanku wychodzący z burnout’owych kraks (dodajmy do tego całkowite przerobienie radiowozu na zwęglony złom), ciężarówki doganiające sportowe motocykle i niegroźne „czołówki” z pociągami czy osiemnastokołowcami, które nie robią na tytanowym Milo wrażenia, a ofiarną śmierć ponosi tylko pojazd. Przecieranie oczu ze zdumienia to normalna praktyka na początku, potem robienie rzeczy nieprawdopodobnych i kuriozalnych zarazem wchodzi w nawyk, stając się szarą codziennością.



Obrazek


Jedyny dostawca pizzy, którego boją się Wojownicze Żółwie Ninja



MILO NIE TAKI MIŁY
Milo skrywa w sobie wiele tajemnic. Kim jest? Czego szuka w Barcelonie? Naturalnie dowiadujemy się tego na sam koniec gry, oglądając już ograne, setki raz widziane motywy i ziewając, że tyle hałasu o takie nic… Dużo lepiej wypada sama kampania, bo niekiedy trafiają się zadania o bardzo ciekawych założeniach, np. wystraszenie brawurową jazdą swojego pasażera, podążanie za wskazówkami innego, który jest w dodatku tykającą bombą czy po prostu niszczenie własności. To właśnie destrukcja jest najmocniejszą stroną Wheelmana i pod tym względem przypomina on bardzo Strangleholda – oba tytuły napędza ten Unreal Engine 3.0, oba mają nieco niechlujną oprawę, a przede wszystkim – nieprawdopodobny gameplay polegający na zabijaniu i sianiu chaosu. Dobrze rozwiązane sterowanie wehikułami (nie ma co się czarować, model jazdy to zręcznościówka totalna) pozwala rozpychać się na boki i efektownie niszczyć pojazdy przeciwników, a potem dochodzi do tego jeszcze prowadzenie ostrzału.

Posłużmy się oksymoronem, by zatrzymać się na chwilę przy rozpędzonych wózkach. Te w zezłomowanej postaci interesują produkujące je koncerny tylko wtedy, gdy mogą się wszem i wobec obnosić trylionami gwiazdek Euro NCAP. Natomiast zupełnie inaczej traktują rozbijanie ich dla czystej przyjemności – stąd np. we Flatoucie czy ostatnim Burnoucie nie znajdziecie niczego znanego z ulic czy programów motoryzacyjnych. Dla Wheelmana wyjątek zrobił Opel i Pontiac, dzięki czemu chociaż dwa auta trzymają i tak oderwany od rzeczywistości balonik gry na sznurku szczątkowego realizmu.



Obrazek


Do wszystkich jednostek: rozpoczynamy akcję "Tłusty Czwartek"



NAXII PO KURSIE TAXI
Uwaga, wkracza do akcji Cpt. Obvious – oto bowiem każdy reprezentant parku maszynowego rządzi się innymi regułami – i tak np. wsiadanie na motocykl bez broni palnej to samobójstwo, a ciężarówką trudno będzie uciec policji, za to prowadzenie takiego kolosa daje niemałą satysfakcję związaną z wyższością nad innymi uczestnikami ruchu drogowego – bo tak naprawdę podskoczyć jest jej w stanie tylko… inna ciężarówka. Możliwości wehikułów można dodatkowo zwiększać osiągając odpowiednio wysoką rangę w misjach pobocznych. Nie ma wśród nich zadań do wykonania na pieszo, ale za to pokuszono się o odpowiednie zróżnicowanie – są niemal typowe wyścigi (niemal, bo zawsze można pozbyć się oponentów po drodze i bez ceregieli zmieniać kółka z doczepionym silnikiem jak rękawiczki), jest kradzież i doprowadzenie do garażu wybranych dwu- czy jednośladów, a nawet… taxi! Kojarzycie serię francuskich komedii akcji na podstawie scenariusza Luca Bessona? Tutaj mamy mniej więcej to samo: zachęcający, żółty pojazd i delikwenta, który zajmując tylną kanapę nie zdaje sobie sprawy, iż właśnie wydał wyrok na swój układ pokarmowy… Rodzajów misji jest trochę więcej, a dzięki ich ilości zawsze można odpocząć od fabuły i przegryźć ją jakimś niezobowiązującym zadaniem – tym bardziej, że jego efektywnie wykonanie ułatwi właściwą grę.

Na szczęście rozgrywka nie polega jedynie na kręceniu kołem zwanym dalej kierownicą. Jakieś 20% fabuły poświęcono na rzecz etapów pieszych, czytaj: strzelanin - dość czerstwych i nudnych, z przeciwnikami w kuloodpornych t-shirtach i absolutnym brakiem krwi – bo przecież to przeciwnicy wirtualni, czyż nie…? Tutaj przeskok pomiędzy pistoletem maszynowym a kałachem czy M4 jest po prostu ogromny. Pukawek nie ma wiele (a granatów w ogóle), a poza domyślnym pistoletem z nieskończoną amunicją nosi się tylko jedną. Te sekwencje rozgrywają się w tunelowych, nieciekawych lokacjach, a strzelanie nie sprawia zbytniej przyjemności, gdyż po drugiej stronie lufy usadowiono totalnych jełopów. Mózgi najwyraźniej zostawili w swoich wózkach, bo na suchej szosie w czasie suszy stają się nadzwyczaj agresywni i upierdliwi, że już o nadludzkich możliwościach typu zebranie zakrętu niemal w miejscu nie wspomnę… Z drugiej strony, gdy podczas wyścigu pozbędziemy się kilku rywali, ostatni zwyczajnie zgłupieje i zapomni, że ma jechać do mety… Oczywiście, samo prowadzenie ognia zrealizowano z perspektywy trzeciej osoby (zastosowano tutaj ciekawy patent ze zmianą ramienia, znad którego patrzymy) i choć nie zaimplementowano systemu osłon z prawdziwego zdarzenia, Milo zawsze może kucnąć za jakimś obiektem. Poruszający się w ten sposób twardziel wygląda przekomicznie, niczym kaczuszka…



Obrazek


Tak to jest, jak się kupuje powypadkowe auta Jamesa Bonda...



PLAGIA… TFU, INSPIRACJE
Trudno nie zauważyć, u kogo Wheelman podpatrzył to & owo – w seriach GTA, Driver i trochę w Need for Speed (głównie w Undercover). Mamy konkurujące ze sobą gangi, Milo jako chłopca na posyłki, a przede wszystkim – otwarty, mały świat, tym razem ograniczony do Barcelony. Propaganda na pudełku głosi, jakoby jej „ulice tętniły życiem i były odwzorowane z najmniejszymi detalami”. Tymczasem pod względem oddania miasta jako swoistego ekosystemu bliżej grze Tigon Studios do trzeciego Grand Theft Auto, aniżeli późniejszych. Przechodnie niby są, chodzą/jeżdżą za swoimi sprawami i… to w sumie tyle. W gimnastycznych wygibasach uciekają spod kół i generalnie sprawiają wrażenie średnio zainteresowanych tym, że ich miasto w wyniku aktywności Milo staje się areną wojny w półświatku. Co tam cywile, przecież od pilnowania porządku jest Policja! Tyle teorii, lecz w praktyce katalońscy mundurowi wielokrotnie przymykają oko na bałagan na ich własnym podwórku. Trzeba się nieco natrudzić, by zainteresować ich sobą podczas jazdy swobodnej i to wykroczeniami, bowiem normalnie żadnego patrolu na ulicach nie sposób spotkać. To już tropikalne Oahu lepiej trzymano w ryzach... Jeśli chodzi o same misje fabularne, niebiescy wkraczają do akcji wyłącznie w przewidzianych przez twórców etapach i momentach, nie ma tutaj żadnej przypadkowości, a przede wszystkim krztyny logiki. „Przestępcze organizacje właśnie się ścierają w samym centrum miasta? Spokojnie panowie, poczekajmy aż sami się wytłuką, a tymczasem przesłuchajmy dogłębnie tę obrzydliwie wielką torbę pełną pączków. Z pewnością ma coś na sumieniu”. Z drugiej strony, jak już ruszą się do akcji, to trzeba się mieć na baczności – w późniejszej fazie gry nie mają żadnych skrupułów przed zastrzeleniem Milo, a ten ostatni nie może im odpłacić pięknym za nadobne. Na początku jednak można jeszcze zostać tylko aresztowanym. Co się wtedy dzieje? Ano w sumie… nic. Wypuszczają Milo na jakimś ładnym skrzyżowaniu i tyle. Może dlatego, że nie złamał zakazu palenia na ulicy, bo ostatnio tępi się to wszędzie z wszelką surowością.

Z GTA pożyczono sobie także pomysł z radiem i kilkoma rozgłośniami podzielonymi według gatunków – znajdziemy w nim m.in. klasykę czy rock, ale kawałki dobrano dość niefortunnie – ani nie wpadają w ucho, ani zbytnio nie pasują do gry. To samo dotyczy ścieżki dźwiękowej stricte skojarzonej z akcją, jak również poziomu aktorstwa – Vin jaki jest, każdy wie, lecz inne postaci, a zwłaszcza Lumi, zwyczajnie nie błyszczą. Być może te wszystkie zabiegi służą jeszcze większemu wycentrowaniu Diesela jako pępka świata, zaś dowód na poparcie tej tezy znalazłem w creditach: „Starring: Vin Diesel”. I tyle. Pomijając buźki, przecież reszcie pajaców koza czy IVONA głosu nie podkładały, prawda…? Całe szczęście, że nikt nie wpadł na cudowny pomysł wyrzucenia tego wszystkiego w diabły i zastąpienia zagranicznych dialogów swojskimi gawędami. Jest za to polonizacja kinowa z czcionką, która nasze polskie, kochane przez dzieciaczki uczące się mówić i premiera „ł” traktuje jako ciało obce, pochodzące z całkiem innego świata. Zawsze to lepsze, niż pozjadane, właściwe dla Kraju Lachów literki w instrukcji drugiego Overlorda...



Obrazek


"WoW!" - według branżowej legendy to właśnie wykrzyczał człowiek z Blizzarda na powyższy widok



KOGO BY TAM INTERESOWAŁY JAKIEŚ ZABYTKI…
Barcelona to nie da się ukryć, jedno z ciekawszych miast Starego Kontynentu, na dodatek pomijane przez twórców gier. Potencjał więc był, zabrakło jednak wykonania i ostatecznego szlifu. Poza kilkoma charakterystycznymi zabytkami wszystko wygląda jak zbiór sklonowanych budynków z niezłej gatunkowo tektury, do których przechodnie nawet nie wchodzą. Interaktywności poszukiwałem przede wszystkich w sklepowych witrynach – w końcu wbijanie się w nie samochodem to znana i lubiana przez filmowców praktyka. Jest to możliwe, owszem, jednak tylko w wybranych miejscach, zaś szalone rajdy przez biura stanowią wyłącznie ozdobniki co po niektórych misji. Ogólnie miasto nie prezentuje się szczególnie urodziwie, ale dzięki dobremu silnikowi oraz pewnemu zróżnicowaniu (w niektórych dzielnicach zdecydowanie dominują pewne typy pojazdów) można na nie patrzeć bez bólu. O ile przełknie się ogromne, niezwykle złożone opcje konfiguracji grafiki a’la premierowy Rage. W skrócie: do wyboru jest jedynie rozdzielczość. Zabrakło nawet tak podstawowej rzeczy jak synchronizacja pionowa! Co do tych charakterystycznych budowli (gdzie jest Camp Nou?!) – spodziewałem się krótkich notek na ich temat wzorem Assassin’s Creed, lecz w samej kampanii nic takiego nie znalazłem, co wcale nie znaczy, że ich nie ma – jakiś idiota wymyślił, że najlepiej będzie wrzucić je do… creditów, a inny, że wcale nie trzeba tego tłumaczyć. To identyczna sytuacja jak ze sprostowaniami i przeprosinami w gazetach – niby są umieszczane, ale w takich miejscach, że ucieka to uwadze większości czytelników.

Wbrew mediom grzmiącym o Hiszpanii stojącej w kolejce do bankructwa po Grecji i Włoszech mieszkańcy Barcelony wydają się być szczęśliwi jak w czasach beztroski. Policja nie zaprząta sobie głowy patrolami zapewne współpracując z miejscowymi transplantologami, czego owocem jest przyzwolenie dla motocyklistów na jazdę bez kasku, a przede wszystkim przestępczą działalność. Bo i po co zaprzątać sobie głowę jakimś Milo z Miami? Zbliża się sjesta – nacieszmy się nią, póki ją mamy.



Obrazek


Uwierzycie, że ten sam pistolet potrzebuje dwóch kul w głowę, by zabić...?



VIN, LEPIEJ ZOSTAŃ PRZY BYCIU RIDDICKIEM
Całkiem niezły gameplay broni Wheelmana przed srogim wybatożeniem w stopce. Gdyby nie to, że misje lecą całkiem szybko i bywają interesujące, trudno byłoby dotrwać do samego końca. Do spędzenia wielu godzin przed monitorem nie zachęca miasto – po co je eksplorować, zbierać znajdźki, skoro to wszystko, krótko mówiąc, wieje sandałem? Lepiej od razu z ekranu mapy przenieść się do konkretnego zadania. Nie ma sensu uczyć się rozkładu ulic, skoro szalonych ucieczek przed Policją jest tu jak na lekarstwo… Po co także frustrować się czymś, co nosi miano GPS-a, lecz jego działanie wcale nie polega na wyświetleniu trasy, tylko punktu gdzieś na minimapie, do którego trzeba dotrzeć? Nawet w dołączonym do premierowej edycji Wheelmana papierowym planie miasta próżno szukać motywacji, to samo tyczy się kilku art work’ów, dostępnych od samego początku. Nadmiarowy wysiłek nie spotyka się tutaj z żadną nagrodą, więc nie warto go podejmować. Amen.

PLUSY:
- całkiem miło się gra
- niekiedy ciekawe patenty na misje
- destrukcja

MINUSY:
- niewykorzystany potencjał Barcelony
- cała masa głupot i absurdów
- fabularna nizina
- niezbyt udane naśladowanie konkurencji
- kiepskie jako strzelanka

WERDYKT: 60%

Obrazek



Liczba czytelników: 475834, z czego dziś dołączyło: 0.
Czytelnicy założyli 53838 wątków oraz napisali 676006 postów.