Soldier of Fortune II: Double Helix (PC)

ObserwujMam (41)Gram (10)Ukończone (21)Kupię (1)

Soldier of Fortune 2: Double Helix [recenzja] by guy_fawkes

Offline
guy_fawkes //grupa Stara Gwardia » [ Hamster\'s Creed (exp. 8909 / 10800) lvl 13 ]0 kudos



Obrazek



Ghule to według starodawnych, arabskich wierzeń złe duchy pustynne, napadające na kupców, będące jednymi z pierwszych zwiastunów cywilizacji konsumpcyjnej i hipermarketowych megawyprzedaży. Narodziny Islamu zepchnęły te demony w niepamięć, jednak nie przeszkodziło im to kilkaset lat później powrócić w rozmaitych grach. W zmienionych fatałaszkach i postaci wystąpiły m.in. w Wiedźminie czy nawet Falloucie, mocno trzymając się rzeczywistości rządzącej się innymi prawami aniżeli nasza. Co w takim razie znalazły ciekawego we współczesnym świecie, zmagającym się z terroryzmem, a nie zaś z szalonymi magami-nekromantami czy innymi portalami do zaświatów?



Obrazek


Granat nasercowy - panaceum na wszelkie problemy natury kardiologicznej



VIOLENCE FETISH
Odpowiedź jest prosta: to, co i setki lat temu, czyli nieszczęśników, nad którymi mogą się poznęcać. Raven zdołał pochwycić i uwięzić jedną taką sztukę, by po nazwaniu jej „Technologią GHOUL II” (widać zwyczajowe „Burek” znudziło się pod każdą szerokością i długością geograficzną), rozwścieczoną wypuszczać na przeciwników, stających na drodze Johna Mullinsa. Podstarzały najemnik powraca bowiem w sequelu Soldier of Fortune, by za pomocą arsenału shotgunów, karabinów, pistoletów, noży czy też granatów czynić terrorystów niezręcznymi, niezdolnymi do uprawiania sportów lekkoatletycznych bez cudów dokonywanych przez zastępy ortopedów-protetyków czy nawet do podjęcia jakiegokolwiek wysiłku umysłowego, wliczając w to kontrolę podstawowych funkcji życiowych. Naturalnie, tam gdzie krew leje się strumieniami, a mięso występuje w postaci nie tylko językowej, zlatują się padlinożercy. W tym przypadku byli to obrońcy moralności, dla których system obrażeń ludzkiego ciała stanowił młyn na wodę argumentów o szkodliwości gier, a zwłaszcza ich wpływu na młody, chłonny umysł graczy walczących z trądzikiem lub do tej batalii dopiero się przygotowujących. Jednak tam, gdzie owi „znawcy” tematu doszukali się gruntu, na którym psychopatów można uprawiać niczym warzywa w ogródku, ja dostrzegam pewną konsekwencję i ostrzeżenie: zabawy z bronią to nie przelewki. Pikanterii dodaje tutaj reakcja samych nieprzyjaciół na trafienia – jęczą, wyją, rzężą, trzymają się za kikuty, czyli generalnie robią wszystko to, co każdy zrobiłby w ich sytuacji. Znakomicie wpisuje się to w charakter i fabułę Double Helix – żartów znajdziecie tutaj tyle, co kot napłakał, a bezwzględność mających w pogardzie ludzkie życie, grożących reszcie świata kijem groźnego wirusa wymaga podjęcia radykalnych kroków. Równocześnie zachowano zdrowy rozsądek, przeto strzelanie do niewinnych jest potępiane, zaś ustawienia brutalności można regulować w menu.



Obrazek


Pamiętna wizyta w wiosce potraktowanej wirusem



KEINE GRENZEN
Fabułę Soldier of Fortune 2: Double Helix można opisać pokaźną ilością cech, jakie charakteryzują dobre kino sensacyjne. Bardzo blisko jej do przygód agenta 007, o ile wyrzucić z nich 2 rzeczy: romanse oraz gadżety, zostawiając typowy fach tajniaka oraz wątki szpiegowskie. Scenariusz rzuca Johna Mullinsa po różnych zakątkach świata, od Kolumbii przez Hong Kong po Kamczatkę, w międzyczasie każąc mu uczestniczyć w odprawach, na które trzeba dojść i nie zabłądzić w budynku tajnej organizacji antyterrorystycznej The Shop, której nasz najemnik sprzedaje swoje usługi. Główny wątek opowieści, jak również skaptowanie do współpracy nad grą samego Johna Mullinsa (tak, wzrok Was nie myli – on naprawdę istnieje!), który swoje zrobił także przy części pierwszej, składają się na może nie rewelacyjną, ale na pewno sensowną i prawdopodobną historię, momentami nawet bardzo przejmującą i zapadającą w pamięć, zwłaszcza podczas spaceru foliowymi tunelami po wiosce, na której „wypróbowano” działanie wirusa. Jednocześnie nie ustrzeżono się głupot - np. tożsamość „kreta” jest banalna do odgadnięcia, zaś pracownicy dworca kolejowego w Pradze nie mówią po czesku, a po… rosyjsku, natomiast Mullins porozumiewa się z nimi po angielsku. Pomijając tę zaiste „pełną konspirację” czuję się zobligowany do przyznania, że nie miałem pojęcia, iż Związek Radziecki obejmował także Czechosłowację. Z drugiej strony, znajomość geografii Starego Kontynentu przychodzi studiom zza oceanu z dużym trudem. Co tam starożytny już Soldier of Fortune 2, odpalcie Assassin’s Creed: Brotherhood i wyślijcie rekrutów na misję np. do Konstantynopola. A nie daj Boże lokalizacja miasta na mapie Wam utkwi w pamięci, to na drugi dzień pała w szkole murowana. Zresztą… Skoro Irak leży gdzieś koło Polski, to ja idę w ramach protestu roztrzaskać globus. To jedyny sposób poza atakiem hackerskim na Google Maps, by amerykański sen o granicach na mapie się ziścił.



Obrazek


Tak się kończy maniakalne obgryzanie paznokci



KILL SHOTS, NOT QUICK SHOTS
Ponowny kontakt z Soldier of Fortune 2: Double Helix świeżo po ukończeniu najnowszej odsłony Medal of Honor uzmysłowił mi, jakimi siusiumajtkami muszą być niedzielni gracze, mający problem z tym ostatnim na normalnym poziomie trudności. Tutaj wszystkie progi poza Custom charakteryzuje przydzielona im na sztywno ilość możliwych do zrobienia save’ów. Na normalnym poziomie trudności przypada 5 na każdy etap. To naprawdę znacząco podwyższa poprzeczkę, gdyż mapki są dość duże, a wrogowie nie dość, że nadal imponują inteligencją, to na dodatek mają dużą przewagę liczebną. W takim wypadku szczególnego znaczenia nabiera działanie po cichu (nie licząc misji, gdzie skradanie ma charakter priorytetowy) i nie podnosząca alarmu eliminacja wrogów jeden po drugim, ukrywając ciała lub też licząc na ich szybkie zniknięcie (co moim zdaniem jest głupotą, skoro można je przenosić). Pomaga także miernik hałasu, a przede wszystkim rozpracowanie lokacji – bo czasem dróg do celu może być kilka, np. szyb wentylacyjny czy tylne wejście, jak również rozważny dobór wyposażenia przed misją. Rekomendowany osprzęt nie jest zły, ale warto zawsze dokładać do pistoletu tłumik, bo nigdy nie wiadomo, kiedy trzeba będzie ledwo kuśtykając przemykać pomiędzy wrogami, bowiem autoheal nie istnieje, a kamizelka czy HP w wyniku ostrzału schodzą błyskawicznie. Także rozrzut broni (można wyłączyć) sugeruje rozsądne korzystanie z trybów strzału, a nie zaś duszenie spustu, bo to szybko się kończy złowieszczym ekranem porażki. Dzięki tym wszystkim „niedogodnościom”, w dzisiejszych grach praktycznie nieobecnych, Soldier of Fortune 2 stanowi pewne wyzwanie pokazując, „jak to się kiedyś grało”. Hardkorowcy i tak stwierdzą, że Operation Flashpoint trudniejszy, ale wśród gier nie aspirujących do miana symulatora żołnierza stary, poczciwy SoF 2 nadal daje radę. No i można poczuć się niczym prawdziwy komandos, w kucki przemierzając ciemne zaułki z wytłumionym gnatem w łapie tudzież dając odpór dziesiątkom groźnych przeciwników, gdy już wszystko co potrafi utrzymać broń łaknie krwi Mullinsa.



Obrazek


Do kompletu zabrakło jeszcze amunicji dum-dum



SPOTKANIE PO LATACH
Bezproblemowy rozruch liczącego sobie niemal dekadę Soldier of Fortune 2 na 64-bitowym Windowsie 7 nie był dla mnie żadnym zaskoczeniem – użyty w nim silnik Quake’a III wytrzymał technologiczną próbę czasu, imponując skalowalnością i niemal bezproblemową pracą w rozdzielczościach panoramicznych (jedynie pasek zdrowia jest obcięty, ale zmieniający się kolor celownika pozwala całkowicie o tym zapomnieć). Co prawda najpierw trzeba go do tego ręcznie zmusić, ale w zamian stary tytuł wykorzystuje całą powierzchnię roboczą nowoczesnych paneli LCD. Sama oprawa trąci już mocno myszką, i to kulkową, zwłaszcza w cut-scenkach, gdzie mimika postaci sugeruje, że analogiczny aspekt Half-Life’a 2, że już o L.A. Noire nie wspomnę, to dzieło co najmniej Żniwiarzy i technologii pola efektu masy. Niemniej jednak na swoje czasy grafika w SoF 2 imponowała (zwłaszcza roślinność w dżungli), a i dziś nie odrzuca od monitora zbytnią archaicznością. Jakość oprawy można dostosowywać zmieniając mnóstwo parametrów co dziś, w dobie zredukowania opcji wyświetlania do rozdzielczości i gammy budzi szacunek dla programistów. Świetna, wręcz fantastyczna jest za to warstwa audio – czy to muzyka, czy odgłosy broni, otoczenia itd. są naprawdę dobre i klimatyczne. Trochę słabiej wypadają kwestie mówione, ale to również można wytłumaczyć wiekiem gry. Generalnie za ogromny plus można uznać również AI wrogów – co prawda czasem zdarza im się przynąć, lecz w ogólnym rozrachunku dobrze wywiązują się ze swoich obowiązków, niejednokrotnie zaskakując, oczywiście w sensie pozytywnym. Syntezując wszystko powyższe do jednego wniosku można stwierdzić, że technicznie SoF 2 nadal całkiem nieźle się broni. Zanim więc zaczniecie narzekać na kanciaste głowy i inne błahostki, wróćcie do drugiego akapitu niniejszego tekstu. I wiedzcie, że nie tylko bratu Nianiulka mogła odpaść stopa od bycia zbyt mądrym.



Obrazek


USAS-12 - zaginiony brat shotguna z F.E.A.R.



Długa na ponad 10h kampania (mnie zajęła jakieś 13-14h), choć współcześnie brzmi naprawdę zachęcająco, nie jest jedyną formą aktywności, jaką oferuje Soldier of Fortune 2. Mamy oczywiście multi, które wraz z patchem 1.3 (Gold Edition) dorobiło się kilku nowości: trybu Demolition, świeżych mapek oraz broni. Jednakże, chociaż SoF 2 każdy szanujący się fan strzelanek kojarzy, niewielu grę posiada. Jej status zbliża się do unikatu, a nieobecność na coverach znanych, przynajmniej polskich czasopism branżowych tylko pogłębia ten dramat (czego nie można powiedzieć o części pierwszej, którą kiedyś zaserwowało swoim czytelnikom CD-Action). W parze z powyższym idzie sieciowa śmierć gry – dobry arsenał, popularne tryby (od DM po CTF i wspomniany Demolition) czy mapki nie wystarczyły, bo sprostać rosnącej wtedy potędze CS’a czy innych strzelanek i przetrwać próbę czasu, wciąż oferując działające serwery oraz partnerów do zabawy. Jeśli nie ma z kim się ganiać w sieci lokalnej, pozostaje jeszcze odpalić Random Mission Generator (Generator Misji Losowych). Przy RGM Specs Ops z Modern Warfare 2 czy Tryb 1. Klasy z najnowszego Medal of Honor wydają się krokiem wstecz, bowiem Raven oddał w ręce graczy możliwość swobodnego kształtowania tych misji. Spośród listy dostępnych mapek wybieramy tę interesującą, określamy cel zabawy (np. zniszczenie jakiejś konstrukcji, ucieczka), porę dnia czy też poziom trudności i sprawdzamy, czy należycie przyswoiliśmy materiał z kampanii, gdyż tutaj save’ować już nie można. Szczególnie dobrą postawę, godną zawodowego żołnierza-najemnika (np. zero odniesionych obrażeń podczas misji) nagradza się odznaczeniami. Do pełni szczęścia zabrakło chyba tylko co-opa, choć w niektórych misjach gra dorzuca kompana do pomocy.



Obrazek


Co to ma być? Skrzynie wypakowane kopiami Resident Evil...? A gdzie broń biologiczna...?



DEBRIEFING
Soldier of Fortune 2 bez wątpienia zajmuje jedną z półek w pokoju gier, do których zawsze przyjemnie się wraca. Brutalny, dosadny, lecz na swój sposób zmuszający do refleksji – taki właśnie jest owoc pracy Ravena. I chociaż w kilku miejscach nie ustrzeżono się głupot, a całość pozostaje „tylko” strzelanką, darzę tę grę, jak również pierwszą część szczególnym sentymentem, równocześnie opłakując śmierć serii w Payback. Lecz to już materiał na inną historię…

PLUSY:
- poważny klimat
- dobra, sensowna fabuła
- możliwe różne taktyki walki
- AI nadal imponuje
- ciągle stanowi pewne wyzwanie
- mimo upływu lat grywalność się nie zmieniła
- generator misji
- wcale nie etapuje chorą i bezzasadną brutalnością
- znakomita warstwa audio

MINUSY:
- okazjonalne faile scenarzystów
- sporadyczne błędy techniczne
- niektóre misje są zbyt długie w stosunku do reszty

WERDYKT: 80%

========================================================================================
Naturalnie, niniejszy tekst znajdziecie również na moim blogu. Zapraszam do czytania i komentowania!


Liczba czytelników: 475835, z czego dziś dołączyło: 0.
Czytelnicy założyli 53841 wątków oraz napisali 676016 postów.