Medal of Honor [recenzja] by guy_fawkes

Offline
guy_fawkes //grupa Stara Gwardia » [ Hamster\'s Creed (exp. 8909 / 10800) lvl 13 ]0 kudos



Obrazek



Call of Duty w wydaniu „Modern”, jakkolwiek hiper-grywalne, smaczne i emocjonujące, doprowadziło branżę do stanu, w którym ganiany w okopach II wojny światowej stał się passe. Zmagania Aliantów i Osi dawno temu porzucił także Battlefield, przez co na placu boju zostały tylko dwie serie: Brothers in Arms oraz Medal of Honor. Ta pierwsza do ostatka kurczowo trzymała się Thompsonów oraz Tygrysów, lecz MoH w końcu pękł i zwyczajnie zdezerterował, szukając odrodzenia po takim sobie Airbornie właśnie we współczesności.



Obrazek


Na "3" wchodzimy i sprawdzamy, czy nowy MoH się udał



Nowy, lepszy MoH
Oczekiwania były ogromne – EA obiecało graczom wyśmienite doznanie w kampanii dla pojedynczego gracza oraz wspaniałe multi, dzięki czemu nowy MoH miał strącić z piedestału Call of Duty. Problem w tym, że gdzieś po drodze zaczął się potykać o własne nogi… … i to już w singlu. Ten zabiera gracza na przejażdżkę do Afganistanu, luźno opartą na faktycznej Operacji Anakonda (i popisie faktycznie istniejących formacji – Tier One oraz Rangersów), która miała miejsce w 2002 roku. Celowała przede wszystkim w siły Al-Kaidy oraz Talibów, co znajduje odzwierciedlenie w grze, jak również kontrowersjach, narosłych wokół niej – mam tutaj na myśli jednoczesne dedykowanie kampanii męstwu i poświęceniu żołnierzy walczących w Afganistanie (i żołdakom ogółem), mieszające się z obecnością Talibów jako grywalnej strony w multi, z czego się później wycofano, nazywając ich po prostu „Opposing Forces”. Takie quasi-historyczne podłoże nie zamknęło jednak furtki do narracji w stylu Call of Duty. Zasadniczo, wszystko się zgadza – jest kilku grywalnych bohaterów, szampan scenariusza otwiera mocny wystrzał, a skrypt siedzący na skrypcie dba, by całość miała odpowiednio filmowy, dramatyczny feeling. W praktyce cała warstwa narracyjna wypada naprawdę dobrze, zachwycając wojennym klimatem, dla którego wcale nie trzeba się przetarabanić przez pół świata podążając za łuską. Scenariusz jest udany i choć wiele momentów podpatrzył u konkurencji, wprowadza także swoje własne, świeże spojrzenie, przede wszystkim w finale kampanii, a raczej filmiku, który go prezentuje, gdyż sama walka tuż przed nim jest taka sobie, ale o tym później. Owo zakończenie początkowo wywołuje u gracza niepohamowane „Co to ma być, do diaska?!”, by po chwili skłonić do refleksji. I za to należy się ekipie Danger Close plusik.



Obrazek


Ktoś tu chyba miał niedawno Komunię...



Nowy, gorszy MoH
Studio to pokazało większe jaja w kwestii synchronizowania wydarzeń na ekranie z emocjami gracza, aniżeli DICE w Bad Company 2. Sytuacji bezpośredniego, odczuwalnego zagrożenia życia jest tutaj więcej i choć poziom dramaturgii z Modern Warfare nie został osiągnięty, było do niego bardzo blisko. Z jasnych stron należy jeszcze wymienić zróżnicowanie zadań – są i misje infiltracyjne, są i typowo szturmowe, jak i stealth, przypominające nieco pamiętne wydarzenia w Czarnobylu, ba - można nawet chwilę spędzić w powietrzu. Doprawdy, wszystko co oscyluje wokół skryptów „filmowych” oraz cut-scenki czy bohaterowie są naprawdę w porządku. Również voice-acting i muzyka zasługują na uznanie. Dużo gorzej jest za to z całą resztą. Wyjściowe 8.5/10, które przyznałbym za wszystko, co obsypałem kwieciem pochwał, obniża w pierwszej kolejności to, co się najbardziej rzuca w oczy, czyli grafika. Pod maską singla burczy Unreal Engine 3.0, działający gdzieś na pół albo i mniej gwizdka. Generalnie, poza kilkoma momentami, cieszącymi ładnymi filtrami, nowy Medal of Honor prezentuje kolekcję ciuszków sprzed dobrych kilku lat. Jednolitą, szaro-brązowo-zieloną kolorystykę można wybaczyć z uwagi na specyfikę obszaru, na którym dzieją się wydarzenia (ciężko o kolorowe jarmarki na pustyni, nieprawdaż?), ale nie ogólną jakość grafiki i epizodyczne, oskryptowane możliwości destrukcji różnych elementów otoczenia, które w praktyce wyglądające bardzo sztucznie. Do tego dochodzą okazjonalne problemy z płynnością na testowej maszynie. To dziwi, bowiem oparty na tym silniku, kilka lat starszy Airborne działał o niebo lepiej, a i prezentował się zacniej. Raz trafiłem także na kuriozalny skrypt: pomimo znajdowania się tuż przy drzwiach zostałem przeniesiony kilka metrów w tył, gdyż musiała się włączyć scenka, w której kolega z zespołu walczy wręcz z Talibem. Tego jeszcze nie grali…



Obrazek


Wrogowie są tak głupi, że powinno się do nich strzelać jak do nekromorfów...



Pod dywan ciekawego scenariusza zamieciono więcej śmieci, niż niedzisiejsza oprawa. Ostatni talibański tyłek kopiemy po kilku godzinach od wybrania z menu Nowej Gry, dużo wcześniej, niż Soap MacTavish oraz kapitan Price wyruszają na samobójczą misję w Modern Warfare 2 czy też Alex Mason poznaje tożsamość przetrzymujących go tajemniczych postaci w Black Ops. W związku z powyższym na znaczeniu traci argument krótkiej kampanii, przemawiający za poczekaniem na obniżki kolejnych odsłon Call of Duty, bowiem Medal of Honor oferuje w tej materii jeszcze mniej. W tym przypadku za niebotyczną, premierową cenę ok. 150zł dostajemy naprawdę niewiele, przynajmniej w kwestii singla. Do targowania się ze sprzedawcą skłania nie tylko krótki żywot kampanii, lecz również występujące w niej dłużyzny – jazda quadem czy namierzanie celów do ostrzału jest przyjemne, ale co za dużo, to niezdrowo – robienie tego samego przez kilka minut przynudza, zwłaszcza, że nie towarzyszą temu jakieś bardziej spontaniczne, losowe komplikacje. Kilka złotych, jeśli nie kilkanaście, z chęcią urwałbym za głupie AI, prowadzące głupich Talibów pod moją lufę niczym owieczki na rzeź. Co więcej, ci miłośnicy jaskiń i ukrywania się po pustyniach, pogromcy Rosjan, z lubością oddają się refleksjom na temat natury wszechświata, gdy graczowi umyśli się zajść ich z flanki, miast walić frontowymi drzwiami. Zanim wrócą myślami ze swojej Shangri-Li, już dawno leżą martwi z przyczyn naturalnych – bo kula w głowie tudzież nóż po rękojeść zatopiony w piersi naturalnie zabijają. Posmarujmy tę pajdę głupoty szybkim autohealem, killerskim arsenałem (poza beznadziejnymi granatami) praktycznie pozbawionym recoila, a otrzymamy przekąskę przelatującą przez gracza niczym ryżowe papki przez hardkorowych koksów. W skrócie – jest łatwiej niż w Mass Effect… Niedzielna część growej braci na pewno się ucieszy, ale ta traktująca swoją pasję dużo poważniej powinna od razu uderzać na wysoki poziom trudności, bo na normalnym można równocześnie grać i ubierać choinkę, przy czym bardziej się trzeba troszczyć o bombki, niż o protagonistę na ekranie zwłaszcza, że wirtualni kumple do pomocy, w przeciwieństwie do wrogów, radzą sobie całkiem nieźle (chociaż raz jeden z nich się zawiesił, a raczej.. zamknął w sobie). Skoro już przy nich jesteśmy – nie rozumiem, dlaczego nad ich głowami wyświetlają się angielskie pseudonimy, podczas gdy w dialogach są spolszczone... Inna głupota: skoro można ręcznie zapalać/gasić światła w quadzie, to dlaczego dokonuje się to automatycznie?

Karabiny, strzelanie, medali przyznawanie
Chwila, moment… Zrzucono na mnie zasłonę dymną ciekawej kampanii, próbowano wywołać amnezję skretyniałym AI, ale to nic nie dało, bo ja wciąż pamiętam – gdzie są medale, symbol całej serii, od których bierze początek również jej nazwa? Okazało się, że upchnięto je jako nagrody w Trybie 1. Klasy, czyli pojedynczych misjach na modłę Spec Ops z Modern Warfare 2, zmiksowanych z esencją Trybu zręcznościowego z Call of Duty 4. Wypada to nędznie, bo to po prostu jeszcze raz cała kampania, bez żadnej nowej zawartości, bez co-opa, a jedyną jej atrakcją są właśnie rzeczone odznaczenia, zdobywane np. za zmieszczenie się w limicie czasowym czy za uciułane w trakcie wypełniania misji punkciki. Wskazówki zegara można zatrzymywać, sprzedając headshoty czy „kosy” raz za razem, wyniki zaś trafiają do rankingu on-line, lecz sami przyznacie, że marna to zachęta. Spec Ops potrafiły przytrzymać przy sobie gracza, Tryb 1. Klasy nie.



Obrazek


Multi podane na szwedzkim stole



Odmrażanie palców
Zawartość Medal of Honor adresowana do samotnych wilków to festiwal kontrastów. Nie inaczej będzie z jego multiplayerem, którego stworzenie zlecono samemu DICE. Szwedzi być może widzieli efekty pracy (a bardziej obijania się…) grafików z Danger Close, więc przytargali ze sobą na plac boju własne zabawki, mianowicie engine Frostbite, znany z Battlefielda: Bad Company 2. Dwa różne silniki tworzące jedną grę to ewenement w branży, lecz na pewno nie dowód szaleństwa. W parze z dużo wyższym apetytem na zasoby sprzętowe aniżeli w singlu idzie szokująco wyższy poziom oprawy wizualnej – pięknej, estetycznej, niejednokrotnie lepszej nawet niż w sequelu przygód Parszywej Kompanii. Mapki są śliczne, pełne szczegółów, a całość działa dużo płynniej niż BC2. Po kilku minutach zabawy wszystko staje się jasne: multi w MoH to w porównaniu z trybem wieloosobowym wspomnianego tytułu eunuch: może i ładny, może i ma buźkę bez trądziku, ale jaj też nie. Znak firmowy BC2 – destrukcja zabudowań – tutaj nie istnieje. Oczywiście, trafienia z granatnika czy ostrzał rakietowy generują kłęby dymu, sypią odłamkami i tak dalej, lecz to nic innego, jak tylko łabędzi śpiew. Co więcej, na korzystniejszy dla rozgrywki framerate wpływa również wielkość samych mapek – są one małe (z reguły), zbliżone rozmiarami do tych z Call of Duty. Jest to także o tyle dziwne, że… single potrafił mi przyciąć. I bądź tu mądry, i pisz Codex.

Wspominam imię wroga także dlatego, że w zamyśle twórców multi MoH’a miało być nośnikiem najlepszych cech Call of Duty oraz Bad Company 2, czyli na chłopski rozum szybkie, ekscytujące, a przy tym niepozbawione zacięcia taktycznego. W praktyce jednak przypomina zwyczajną nawalankę, bo elementy znane z flagowej produkcji DICE obcięto: nie ma tworzenia składów, zaznaczania wrogów dla kolegów czy też rozbudowanego parku maszynowego, co od razu sugeruje brak klasy Mechanika, pominięto również Medyka. Zostały zatem tylko 3: Strzelec, Komandos i Snajper. Wśród 5 dostępnych trybów jedynie Misja Bojowa przywodzi na myśl zabawę z Battlefielda swym ruchomym frontem, przemieszczającym się na korzyść strony atakującej, jeśli ta realizuje założone cele. Dedykowane mu są największe mapki, jednak nie są bynajmniej gabarytowo zbliżone do tych z przywoływanej dla porównania produkcji, a ich pełna zabudowań lub innych elementów konstrukcja ogranicza wykorzystanie pojazdów. Z drugiej strony – takowych jest AŻ 1 co sprawia, że pozycja BC2 w segmencie growej wojny na pełną skalę wydaje się niezagrożona. To, a także reszta dostępnych opcji zabawy upodabnia multiplayer MoH’a do tego z Call of Duty: Atak na Cel to typowe Search & Destroy, Kontrola Sektoru to nic innego jak Dominacja zaś Szturmem Drużynowym nazwano TDM. Dość ciekawa jest za to Eliminacja, która pojawiła się wraz z łatką: mamy 2 przeciwne zespoły i brak możliwości odradzania się. Tryb ten doskonale ilustruje główną cechę Medal of Honor: wysokie tempo rozgrywki i dynamikę. DICE zadbało również, by w reszcie trybów adrenalinę pompowały niewielkie, acz ważne zmiany – np. krótki czas potrzebny do opanowania danego punktu w Kontroli Sektoru. Wraz z płatnym DLC dochodzi również nowy przepis na rozgrywkę – Gorąca Strefa, będący klonem znanego wszystkim miłośnikom grania po sieci King of the Hill.



Obrazek


Przez niektóre mecze w trybie Misji Bojowej można się przeczołgać



Fawkes Guy: gg
Czy multi w Medal of Honor A.D. 2010 może się podobać? Oczywiście, a za jego największą zaletę poza tempem rozgrywki uznaję przystępność, przede wszystkim dla ludzi, którzy na co dzień nie zużywają kilku zestawów ślizgaczy w myszy, inwestując w coraz czulsze gryzonie, byle tylko mieć absolutną kontrolę nad celownikiem na ekranie. Najważniejszą walutą podczas gry są umiejętności gracza, a nie to, do jakiej serii ofiar uda mu się dochrapać. Oczywiście, tych ostatnich nie brak, jednak nie idzie z nimi w parze frustracja reszty zawodników. Dlaczego o tym piszę? Cóż… Przypomnijcie sobie, jak wygląda mecz na planszy Nuketown w Call of Duty: Black Ops, gdy ktoś dorwie śmigłowiec. W zasadzie, można iść sobie zrobić kawę czy zjeść kolację zanim odleci, nabijając do tego momentu kilkanaście-kilkadziesiąt fragów jego „właścicielowi”. W BC2 latadełka również są zmorą piechoty, ale to już inna para kaloszy i na jego dużych mapach jeszcze można z nimi sobie poradzić. W każdym bądź razie – sieciowy MoH wciąga. Niby 15 poziomów do zdobycia dla każdej z klas to niewiele, ale po drodze jest mnóstwo sprzętu, dodatków i odznaczeń do odblokowania, co zeżre mnóstwo czasu. Co ciekawe, pukawki oraz modyfikacje do nich można zmieniać podczas gry, co także podnosi komfort i dynamikę zabawy. Wśród rozwiązań przekopiowanych z innych tytułów dopatrzyłem się specyficznego dla Medal of Honor – punktów Umiejętności. Gra skrupulatnie podlicza dokonania gracza i nie tylko na polu ilości fragów, lecz także wypełnionych zadań, poruszania się po mapie, reagowania na rozwój wypadków itd. Na zakończenie tego wątku spostrzeżenie: pojmuję, że DICE bynajmniej nie zabiegało o moją rekomendacją dla ich dzieła, ale ją niniejszym otrzymuje. Multi w MoH jest porządne i przyjazne graczom mniej hardkorowym. Tutaj liczy się przede wszystkim skill, a nie wymaksowana postać.



Obrazek


Najlepiej karabinem z mikrofibry



With great name comes great responsilibity
Restart serii Medal of Honor na współczesnym polu walki nie do końca spełnił oczekiwania graczy, a przede wszystkim – sprawia wrażenie, jakby kupił swoją nazwę na kredyt, który nie bardzo ma czym spłacić. Przyjemność czerpaną z kampanii dla pojedynczego gracza w pewnym stopniu przyćmiewa niedopracowanie, nieraz ocierające się o poziom budżetówek. Niemniej jednak Atlas ciekawej historii i bohaterów nie połamał nóg przy dźwiganiu globu niedoróbek. I gdyby na tym zalety MoH’a się kończyły, jego kupno bez czekania na drastyczną obniżkę ceny byłoby nonsensowne. Na szczęście, DICE wyposażyło go w całkiem niezłe multi. Być może zakończy ono swój żywot wcześniej, niż ten aspekt Allied Assault, nadal mający rzeszę fanów, lecz do tego czasu zapewni tony dobrej zabawy. Pozostaje nam tylko czekać na sequel i liczyć, że król tym razem powróci już dostatecznie odziany. A nad stanem recenzowanej odsłony nie ma się co litować – kiedy w grę wchodzi z reguły niezbyt zasobny portfel gracza, nie ma miejsca na kompromisy. Żal to Moi Drodzy, tylko koni może być.

PLUSY:
- historyczne podłoże
- dobry, wojenny klimat
- różnorodność zadań
- dobra muzyka
- bardzo przyzwoite multi, z niezłą grafiką i udźwiękowieniem…

MINUSY:
- … czego nie da się powiedzieć o singlu
- krótka kampania
- oprawa video singla sprzed kilku lat
- wrogowie głupi jak trampki z bazaru
- taki sobie Tryb 1. Klasy
- dłużyzny w kampanii

WERDYKT: 68%

========================================================================================
Niniejszą recenzję znajdziecie również na moim blogu. Zapraszam do czytania i komentowania!



Offline
silverkin //grupa Mieszczanie » [ Lord (exp. 121513 / 130000) lvl 25 ]0 kudos
Recka oczywiście na bardzo wysokim poziomie, co nie jest nowością w Twoim wykonaniu.

Co do gry... Na plus od siebie na pewno dodałbym rangi w różnego rodzaju orężach, które poprawiają celność, ilość granatów etc.

Zastanawia mnie tylko jedno... Masz jakiś system obliczeń do wyliczania werdyktu? Czy wróżysz z fusów? Szczęśliwy

Offline
guy_fawkes //grupa Stara Gwardia » [ Hamster\'s Creed (exp. 8909 / 10800) lvl 13 ]0 kudos
Nie, nie wróżę. Dumny Po prostu 7/10 wydawało mi się za dużo. Nie wiem, jakoś tak to czuję. Coś jakby growy Mentalista. Szczęśliwy
A co do multi - spodobało mi się do tego stopnia, że zostawiam je sobie na dysku. Bardziej trafia w moje potrzeby i gusta, niż BC2.

Offline
IgI123 //grupa Growi Bohaterowie » [ Tommy Vercetti (exp. 18823 / 24300) lvl 15 ]0 kudos
Recenzja na Twoim standardowym poziomie - czyli bardzo wysokim. Uśmiech Chociaż trochę bardziej odpowiada mi ocena w skali 1/10, niż w procentach, ale każdy ma inny ,,styl".

Ale nie zgodzę się co do grafiki. Prawda - piękna nie jest. Ale brzydka też nie. Taka średniawa raczej.

Liczba czytelników: 475834, z czego dziś dołączyło: 0.
Czytelnicy założyli 53838 wątków oraz napisali 676004 postów.