Wolfenstein [recenzja] by guy_fawkes

Offline
guy_fawkes //grupa Stara Gwardia » [ Hamster\'s Creed (exp. 8909 / 10800) lvl 13 ]0 kudos



Obrazek



Wskrzeszanie legend to zajęcie budzące mnóstwo kontrowersji. Pół biedy, jeśli podejmują się tego ludzie, spod których palców niegdyś wyszedł oryginał – przynajmniej wiadomo, że kto jak kto, lecz akurat oni doskonale rozumieją ducha danej gry, zatem można zakładać powodzenie całej operacji. Gdy jednak przychodzi do udzielenia kredytu zaufania nowej ekipie, entuzjazm miesza się w równych proporcjach z obawami. Najwięcej dysput rodzą zawsze kolejne, wydawane po latach odsłony gier już zdawałoby się pokrytych patyną, lecz ikonicznych dla swoich gatunków. Taki chociażby trzeci Fallout zjednał sobie tak wielkie grono zwolenników, jak i przeciwników. W tym przypadku jednak nastąpiła całkowita zmiana barw, bowiem spuściznę po Interplay’u przejęła Bethesda. Wobec tego najnowszy Wolfenstein, zmajstrowany przez Ravena, niemniej jednak we ścisłej współpracy z id Software, niósł ze sobą dalece większe nadzieje na udaną grę. Nie obyło się jednak bez zgrzytów…



Obrazek


Ja tu tylko sprzątam



Nazwa „Wolfenstein” jest dość myląca bowiem brakuje w tytule numerka, wzmianki, w zasadzie czegokolwiek, co od razu dawałoby do zrozumienia, iż mamy do czynienia z Blaskowiczem next-genowym. Od biedy, można za to uznać brak „3D”, lecz to jednak za mało. Z grubsza rzecz biorąc stanowi to świadectwo ulegnięcia panującej od pewnego czasu modzie w kwestii nazewnictwa najnowszych gier z danego cyklu – pomija się wszystko poza właściwym tytułem. I tak właśnie świat dorobił się Wolfensteina, Alone in the Dark, Aliens vs Predator, Medal of Honor i wielu innych, a jedyne, co chroni znawcę przed atakiem szaleństwa i zaciukaniem swojego rozmówcy twierdzącego, że dana „gra jest tak stara, że w przerwach na doładowanie etapu polowano na mamuty czy inne dodo”, to własnoręczne, skrzętne dostawianie daty w nawiasie. Może i czepiam się szczegółów, ale przecież to właśnie pierwszy, antyczny już Wolfenstein 3D dyktował standardy i trendy, a nie zaś im ulegał, czyż nie…? Inna kwestia, że co młodsi gracze niespecjalnie mogą kojarzyć pierwsze przygody Blaskowicza czy też jego Powrót do Zamku Wolfenstein. Jeśli tacy się znajdą, niech rzucają w kąt lekturę tego tekstu, by prędko nadrobić zaległości.



Obrazek


Mimo wszystko, przeciwnicy nie są specjalnie lotni



Na szczęście, Wolfenstein A.D. 2009 nie jest żadnym spin-off’em jak pewien szczególnie baśniowy Prince of Persia, bowiem grzechem byłoby zapomnieć o „dorobku” w poprzednich grach cyklu agenta korzeniami sięgającego kraju Lachów. Tym razem Blaskowicz harcuje w roku 1943, w niemieckim mieście Isenstadt, niemalże w samym sercu Rzeszy. Powodem jego wizyty są jak zwykle nazistowskie zakusy wygrania II wojny światowej, naturalnie przy pomocy dość brzydkich zabaw, za które jeszcze kilka wieków temu palono na stosach. Konkretnie chodzi o tajemniczą broń Black Sun, mającą ostatecznie przechylić szalę zwycięstwa na stronę Rzeszy. Tym razem jednak nie działa sam – informacje, a czasem i zbrojne ramię podczas walki zapewniają mu działające na terenie miasteczka frakcje: Krąg z Krzyżowej oraz Złoty Brzask. Ta pierwsza istniała w rzeczywistości, zaś Blaskowicz zetknął się z nią już w RTCW. Ujęcie fabuły oraz cała historyjka nie jest specjalnie porywająca, aczkolwiek całkiem zgrabna i dobrze wpleciona w grę. Największą zmianą na tym polu jest to, że Blaskowicz przestał się solidaryzować z Gordonem Freemanem – teraz nie tylko go widać, w cut-scenkach, lecz również słychać. Mnie jednak ten nowy image niezbyt się podoba – Blaskowicz z postrachu nazistów stał się po prostu gogusiem, zjadającym całe bataliony wrogów na śniadanie. Na dodatek, wszyscy nazywają go „bidżej”, co również nie pozwala traktować tej postaci zbyt poważnie. W miarę upływu czasu udało mi się jednak do tego przywyknąć i nawet polubiłem ten nowy image.



Obrazek


Blaskowicz rąbie Nazistów na OC



Mechanika gry także uległa zmianie w porównaniu do RTCW. Tym razem autorzy zdecydowali się na mały sandbox – Isenstadt podzielono na kilka dzielnic, między którymi można się przemieszczać, by eksplorować okolicę oraz podejmować misje od frakcji, a także zadania poboczne. W praktyce wygląda to trochę jak Far Cry 2 – mamy organizacje (jednak nie o sprzecznych interesach), pewien obszar gry oraz nieustannie respawnujące się wraże patrole. Jednakże, miasteczko jest stosunkowo niewielkie, choć autorzy starali się to zamaskować konstrukcją mapy – do niektórych budynków można wejść, szukać ukrytych przejść, przemieszczać się po dachach i tak dalej. Uwierzcie mi jednak, że cały ten sandbox w zasadzie można było pominąć, bo raz, że jeśli to jakaś namiastka GTA, to w bardzo małej skali, a dwa, że i tak zaliczamy zadania po kolei (ich liczba nie powala…), zaś misji pobocznych jest ledwo kilka. Na dodatek, owa wolność dotyczy jedynie miasteczka – bo właściwe misje poza jego obszarem są już liniowe. To jednak dość powierzchowne wrażenie, gdyż po bliższym przyjrzeniu nasuwa się wniosek, że wtedy Raven musiałby przebudować koncepcję gry, skróceniu uległaby również żywotność kampanii.



Obrazek


8, 9, 10... Szukam!



Włóczyć się po Isenstadt warto przede wszystkim dla skarbów. W Wolfensteinie precjoza i złoto są czymś więcej niż tylko dodatkiem, jak w RTCW – to waluta, jaką Blaskowicz płaci na Czarnym Rynku za ulepszanie swojego arsenału oraz amunicję. Taki mały wątek ekonomiczny wywiera niezwykle korzystny wpływ na gameplay, gdyż pozwala uzyskać przewagę militarną nad znacznie liczniejszym wrogiem. Modyfikacje nie zawsze widać, lecz nie sposób zaprzeczyć, iż znacząco wpływają na jakość rozgrywki. Dla przykładu MP43 po dołożeniu lunetki i zwiększeniu siły rażenia pozwala bezproblemowo rozprawiać się z nazistami lub produktami ich niecnych knowań. Na tym polu da się zauważyć, jak w Wolfensteinie next-gen miesza się z oldskulem. Przede wszystkim – Blaskowicz sam się leczy, gdy tylko ucieknie z linii ognia, a z drugiej strony może dźwigać jednocześnie wszystkie pukawki, jakie są dostępne w grze. Samo strzelanie jest bardzo, ale to bardzo satysfakcjonujące – broń nie tylko świetnie działa, lecz także namacalnie czuć jej „power”, co objawia się w charakterystycznej dla Ravena brutalności i modelu uszkodzeń ludzkiego ciała. Odrywane kończyny, odstrzeliwane głowy czy rzężący po strzale w gardło przeciwnicy to zdecydowanie znak firmowy developera. Bronie oczywiście dzielą się na te w miarę poprawne historyczne, jak i całkowicie zmyślone (np. działko cząsteczkowe), a w tym całym miszmaszu zabrakło pistoletów, np. Lugera. Pewnie dlatego, że nie jest w stanie odjąć ręki czy nogi jednym pociskiem…



Obrazek


Najwidoczniej zadziałał efekt AXE



Wymienione do tej pory elementy składają się na obraz gry nie innowacyjnej, lecz z pewnością satysfakcjonującej – misje są całkiem przyjemne, a strzelanie i rozwijanie ekwipunku autentycznie daje radość. Szkoda tylko, że nowy Wolf jest stosunkowy łatwy – naziści nie są specjalnie lotni (dużo się mówiło o wpływie morale na ich zachowanie – po zastrzeleniu oficera reszta traci rezon, ale w praktyce wszystkich wybija się tak szybko, że trudno to zauważyć…), przeciwnicy nieco innej natury także nie stanowią problemu (a pamięta ktoś, jak upierdliwy był Loper w RTCW…?), a bossowie, choć okropni, nikomu w gardle nie staną, wędrując do piachu po niezbyt wyczerpującej walce. Jakoby samo z siebie stawia się zatem pytanie: czy to już wszystko, co oferuje owoc współpracy duetu Raven-id? Na szczęście nie, zaś najbardziej charakterystyczny element pozwoliłem sobie zostawić na koniec - mam tutaj oczywiście na myśli wspomniane wcześniej „brzydkie zabawy” Niemiaszków. W RTCW naziści próbowali okultyzmem oraz technologią stworzyć uberżołnierzy, co udaremnił Blaskowicz. W Isenstadt po raz kolejny zdradzają pociąg do mistyki, lecz tym razem swój cel pragną zrealizować w nieco inny sposób. Wszystko rozbija się o tajemniczy wymiar Czarnego Słońca, który postrzegają jako źródło niewyczerpanej energii nie bacząc na to, że wieki temu podobne zakusy stały się gwoździem do trumny innej cywilizacji. Nasz świat od tego pełnego mroku wymiaru (gdzie z pewnością ma swoją letnią daczę Cthulhu) oddziela tzw. Woal. Jest to jakby równoległa rzeczywistość nałożona na naszą, w której jak na dłoni widać wrogów, ich słabe punkty, ukryte przejścia, jak również elementy co bardziej podatne na zniszczenie. Przechodzenie pomiędzy tymi dwoma płaszczyznami umożliwia Blaskowiczowi tajemniczy medalion, w którego posiadanie wchodzi w pewnym momencie gry. Poza oglądaniem świata w barwach absyntu (co by tłumaczyło te stworki w powietrzu…), świecidełko zapewnia garść zdolności, nabywanych z czasem – m.in. Spowolnienie (standard, tego chyba nie dało się pominąć). Poza tym są jeszcze tylko 2. Trochę mało, ale kombinowanie z nimi sprawia sporo frajdy i pozwala wyjść cało z wielu opresji. Inna kwestia, że zbytnie kozaczenie od razu zostanie utemperowane – medalion to nie żadne perpetuum mobile, gdyż potrzebuje do działania energii. Tę uzupełniamy z wszechobecnych studzienek, nacieków i zbiorników. Możliwości błyskotki można w niewielkim stopniu zwiększać, jak również zasób magazynowanej przez nią energii. Tutaj jednak potrzeba tak funduszy, jak i znalezienia odpowiedniej ilości Ksiąg Mocy, rozsianych po mapach. Medalion i autoheal wpłynęły na stopień trudności w tak znaczący sposób, że Wolfensteina A.D. 2009 przechodzi się praktycznie w cuglach, co byłoby nie do pomyślenia w RTCW. Ucierpiał również klimat – w poprzedniku zdarzały się momenty bezdyskusyjnie mroczne, kiedy to przemierzało się katakumby z duszą na ramieniu modląc się, by nagle w ciasnym pomieszczeniu nie pojawił się zombiak z tarczą, bo magazynek świecił już pustkami, zaś Lugerem prędzej można było go rozśmieszyć na śmierć, niż zabić w normalnym tego słowa znaczeniu… Podczas grania w najnowsze wcielenie nie uświadczy się już takich momentów, choć autorzy ewidentnie chcieli takie odczucia wywołać. Bowiem czego tu się lękać, skoro medalion i arsenał po tuningu każdego odeślą do piachu…? Pod sam koniec gry sytuacja na tym polu nieco się poprawia, lecz to nie nadal nie jest to, co chciałbym widzieć.



Obrazek


Żołnierze nie byli w stanie pokonać Blaskowicza, więc spalili się ze wstydu



W poszukiwaniu elementów grozy postanowiłem przyjrzeć się ostatniej rzeczy, jaka może straszyć – grafice. Brzmi niedorzecznie? Nie do końca, bo Wolfa napędza znany silnik, który lata świetności ma już za sobą – id Tech 4. Co prawda został poddany modyfikacjom, potrafi już pokazać więcej terenu niż klaustrofobiczne korytarze, lecz nie da się zaprzeczyć, że na nikim to wrażenia nie zrobi. W żaden sposób jednak bym nie powiedział, że ewidentnie razi -w skali 1-10 przyznałbym grafice w zaokrągleniu jakieś 7. Może się to wydawać notą dziwnie wysoką w stosunku do tonu mojej wypowiedzi, lecz Raven zgrabnie nadrobił braki technologiczne dopracowaniem – mapy są bogate w detale, dopieszczone, chociaż niektóre lokacje (np. zamek) mogły być większe. Do tego dochodzi jeszcze rozwałka – wybuchy niszczą skrzynki, beczki, a ragdoll, spowolnienie oraz model uszkodzeń ciała pozwalają komponować na ekranie całkiem efektowną symfonię zniszczenia. Niebagatelnym plusem jest także dobra optymalizacja – 8800GT spokojnie wystarcza na pełne detale w Full HD. Na koniec muszę jeszcze usprawiedliwić nieco Ravena: Wolfenstein powstał w ścisłej współpracy z id Software, jego tytuł to jedno z najbardziej rozpoznawalnych słów na świecie, zatem nie pomyślenia by było, by nowa odsłona korzystała z innego engine’u. Tak się złożyło, że najnowszy, jakim wtedy id dysponowało, to właśnie Tech 4. Kolejna generacja przyjdzie dopiero z Rage’m.

Od strony dźwiękowej w porównaniu do RTCW również jest nieco słabej. Niby muzykę skomponowała ta sama osoba – Bill Brown, lecz nie opuszcza mnie wrażenie, że kilka lat wcześniej bardziej się postarał, choć i teraz źle nie jest. Powiedziałbym po prostu – poprawnie. Takie samo zdanie mam o poszczególnych odgłosach, jak również dubbingu, który jest taki sobie. Angielski z niemieckim akcentem nie wyszedł osobom użyczającym głosu najlepiej. Oczywiście, jak wynika z powyższego, polonizacja nie mogła zaistnieć w innej formie jak tylko w kinowej. I dobrze. Jest poprawnie i, co najważniejsze, bez dziur ozonowych w atmosferze.



Obrazek


Woal. I robienie dziury w całym w mig staje się proste



Została jeszcze tylko jedna kwestia do poruszenia, mianowicie multi. RTCW zasłynęło doskonałym, darmowym Enemy Territory, które po dziś dzień skupia wokół siebie całą rzeszę fanów, toczących nieustanne boje. Próba uszczknięcia tej sławy i przerobienia jej na twardą walutę w Quake Wars nie wypaliła, więc duże nadzieje wiązano z trybem wieloosobowym właśnie w Wolfensteinie. Niestety, muszę przypomnieć w tym miejscu znane porzekadło mówiące, że „nadzieja matką głupich”... Najnowsza gra z cyklu z jednej strony zdradza, że multi stanowi ważną jej część – wzorem starych Call of Duty nie wymaga obecności nośnika w napędzie, odpala się je przez osobny skrót, a takie kwestie jak podział na klasy (3: żołnierz, medyk oraz inżynier) czy złożone zadania podczas rozgrywki są oczywiste. Za zarobione w trakcie grania złoto kupuje się nowe pukawki, ulepszenia ich bądź medalionu, a fragami nabijamy kolejne levele. Z drugiej strony – jakoś to wszystko nie przypadło graczom do gustu, bo aktywnych jest ledwo kilka serwerów, na których gra garstka ludzi. Przeczuwam, że niebawem sieciowe wcielenie Wolfa na PC umrze bezpowrotnie. Trudno jednoznacznie wskazać, co zawiniło w największym stopniu – czy ledwo 3 tryby rozgrywki (DM; Cel – jedni mają robotę, drudzy przeszkadzają; Stoper – obie strony mają swoje zadania na czas), niewielka ilość map – 8, niedorobiona optymalizacja, dalece gorsza niż w singlu czy też taka sobie rozgrywka. Najpewniej wszystkiego po trochu, a poza tym jeszcze dochodzi niewłaściwe rozpoznawanie wersji gry – zanim cokolwiek odpaliłem, dokonałem aktualizacji patchem 1.2. Multi zaś poczęstowało mnie komunikatem, że… gra jest w wersji podstawowej, od razu podsuwając okienko pobierania. Ok, ściągnąłem, po czym… instalacja została zablokowana, bo jednak łatka była niepotrzebna. I bądź tu mądry, i pisz wiersze…



Obrazek


- Skąd wiesz, że nie jestem nazistą?
- Bo przed chwilą wystrzelałeś cały batalion...?



Reasumując – trudno uznać Wolfensteina A.D. 2009 za wiekopomne dzieło na skalę jego dziadka. Jest to kawał dobrej, oldskulowej rozrywki, z charakteru nieco przypominający ciężką lokomotywę - startuje powoli, wywołując znużenie, by wreszcie rozpędzony mknąc w kolejne etapy. I to właśnie bliżej napisów końcowych leżą cale pokłady tego, co fani ukochali w Return to Castle Wolfenstein – grywalności i przebijającego się starego, dobrego klimatu, który sprawia, że nie sposób pomylić Wolfa z żadną inną grą. Poza tym to jeszcze nie koniec opowieści. William Blaskowicz will return. W końcu zniszczył/wyzwolił dopiero niewielkie miasteczko, czyż nie...?

PLUSY:
- pod koniec klimat dobrego, starego Wolfa
- skuteczność broni
- modyfikacje
- znajdźki
- Woal i związane z tym moce
- ciekawi przeciwnicy
- dopracowane lokacje
- niezła muzyka
- dość długa kampania
- grywalność

MINUSY:
- nieustanne respawny patroli w mieście (choć ma to swoje „ekonomiczne” zalety)
- niezbyt ciekawy, już prawie zapomniany multiplayer oraz błędy z nim związane
- oprawa graficzna lekko trąci myszką
- drobne błędy
- nieco zbyt łatwa
- słabi bossowie
- brakuje sporo klimatu RTCW

WERDYKT: 75%



Obrazek




Offline
Szymono111 //grupa Stowarzyszenie Płatnych Morderców » [ Ahmed Terrorysta (exp. 727 / 800) lvl 8 ]0 kudos
Good!
Świetna recenzja!Gratuluje talentu do pisania.A ja nie rzucam słów na wiatr na prawdę ci się udało.Poziom jest bardzo zbliżony do poziomu recenzji z CD-ACTION.Sam bym, tego lepiej nie napisał.Bardzo sprawiedliwa ocena.Jedyna(!)rzecz do której się przyczepie to podpisy które są mało zabawne (:

Offline
remik1976 //grupa Akademia Morderców » [ Szef Akademii (exp. 16078 / 16200) lvl 14 ]0 kudos
No jak zawsze świetna recenzja. Uśmiech Napisałeś że Wolfensteina nie można pomylić z inną grą, a ja akurat w pewnych momentach byłem przekonany że gram w MoH-a Frontline, co oczywiście dla mnie jest pozytywem bo uwielbiam tą grę.
Przykro mi że multi na PC umiera, ale jak już cię wcześniej informowałem na PS3 jest O.K. podejrzewam że za dobry stan multi na konsoli są odpowiedzialne trofea które bardzo długo podtrzymują życie w sieci i pilnują porządku w rozgrywce.
Moja ocena tej gry oscyluje w granicach 80%

Liczba czytelników: 475835, z czego dziś dołączyło: 0.
Czytelnicy założyli 53841 wątków oraz napisali 676016 postów.