Fallout 4 - popremierowe pierwsze wrażenia (XBOX One)
Niesamowicie mierzi mnie również fakt, że firma Bethesda podczas wywiadów niejednokrotnie podkreślała finalną jakość gry na poziomie co najmniej bardzo dobrym – temu miał służyć tak krótki odstęp czasu od zapowiedzi do premiery. Niestety – nie wywiązano się z tej „kiełbasy wyborczej”. Najnowszego Fallouta nękają liczne bugi w mechanizmach (m.in. zawieszająca się jedna kwestia podczas dialogów), jak i glitche graficzne.
Przedziwnie za to prezentuje się… początek gry. Fallout 4 jest bardzo nierówny i średnio wyważony, jeśli chodzi o styl, w jakim przedstawia poszczególne aspekty fabularno-gameplayowe. Pierwszym etapem jest znany z pierwszego zwiastuna fragment w teraźniejszości. Wesoła rodzinka, dopiero co narodzone dziecko – totalna sielanka. Jednak kilka chwil później salwujemy się ucieczką z przepięknego, nowo wybudowanego osiedla, ponieważ na terenie całych Stanów Zjednoczonych rozpoczął się zmasowany atak nuklearny.
Koniec końców lądujemy w komorze kriogenicznej, w której udaje nam się przetrwać 200 lat. Wychodzimy zatem na opustoszałe korytarze Krypty 111, by ruszyć na pustkowia w poszukiwania porwanego syna. Powoli odkrywamy prawdę na temat wydarzeń, które rozegrały się w izolowanym schronie, ale też poznajemy genezę oraz założenia „Krypt”.
Zaraz po względnych oględzinach zrujnowanej Ziemi ruszamy przed siebie – do pierwszej ludzkiej enklawy we Wspólnocie. Tak nazywają się przedmieścia Bostonu. Tam też poznajemy ekipę złożoną z kilku przedstawicieli homo sapiens i pomagamy im z atakującymi bandytami. Tam też otrzymujemy wspomagany pancerz, czyli chyba największą atrakcję najnowszego Fallouta – zaraz po dwóch godzinach zabawy (pomijam potyczkę z najpotężniejszą poczwarą w tym uniwersum)! Następnie scenarzyści każą nam bawić się w budowanie łóżek, pomp wodnych i dbanie o dopiero co uratowanych ludzi poprzez „simsopodobne” działania. Nieco kontrowersyjny aspekt F4, zaraz po zapowiedziach przyjął się z mieszanymi uczuciami, lecz w praktyce nie jest to aż tak fatalna funkcjonalność. Po kilku godzinach zabawy wydaje się być jednak wyeksploatowana, nieprzynosząca kompletnie żadnej radości oraz satysfakcji.
W nowo założonej osadzie, która jest od teraz też naszą bazą, otrzymujemy również dostęp do warsztatów. Jest ich kilka rodzajów, lecz nikt nie tłumaczy nam ich zasady działania. Co dziwne, bo spodziewałbym się choć krótkiego samouczka, przybliżającego nam choćby reguły tego świeżego „ficzera”.
I tak oto wielki Fallout 4 niemal całkowicie „wystrzelał się” z całej swojej amunicji, graczowi pozostawiając tylko (lub też „aż”) odkrywanie kolejnych kart historii ojca szukającego zaginionego syna, ulepszanie swoich „metropolii”, zbieranie ton żelastwa do tworzenia coraz lepszych usprawnień dla pukawek i eksplorowanie postapokaliptycznego Bostonu. Ale pożyjemy – zobaczymy. Podobno później jest o wiele, wiele ciekawiej, więc prawdopodobnie mylący jest wyłącznie początek. Oby!
Fallout 4 po pierwszych kilku godzinach zabawy jest bardziej na "nie", niż "tak". Mimo to czuć w radioaktywnym pyle, że zabawa jeszcze się rozkręci - nic dziwnego, wszak przede mną co najmniej 30 godzin zabawy!
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler