Zapowiedź gry Grand Theft Auto V (XBOX 360)
Grand Theft Auto V to nie tylko gęsto zaludniona betonowa dżungla - to również zielone okolice, góry, polne drogi, lasy, jeziora, pustynia, małe miasteczka, kaniony, rzeka, wsie, samotnie stojące farmy, baza wojskowa i... dno oceanu, po którym popływamy łodzią podwodną (misja z szukaniem zwłok? Poproszę!). Rajd ciężarówką przez zadupia? Miło. Nie zabranie przy tym słynnej góry Chillad z San Andreas (kto chętny by wdrapać się na szczyt crossówką czy monster truckiem?). Mogę się jedynie domyślać, że widoki na samej górze będą zapierały dech w piersiach. A jeżeli komuś się zachce skoczyć ze spadochronu, droga wolna. Gdy znudzą się nam urbanistyczne widoki, dość będziemy mieli śmierdzących spalin unoszących się w powietrzu, zmęczeni po robocie pojedziemy na wycieczkę poza miasto, podziwiając roślinność bujającą się pod wpływem wiatru. Już w San Andreas ten patent, jak na swoje czasy, szokował, a dołączając do tego doświadczenie, jakie Rockstar Games zdobyło przy produkcji zielonych krajobrazów w Red Dead Redemption, otrzymamy mieszankę iście wybuchową. GTA V połączy cechy obu tych marek, oferując chyba największy otwarty świat kiedykolwiek wykreowany na potrzeby gry. Cała mapa przekroczy rozmiar GTA IV, San Andreas i Red Dead Redemption razem wziętych. Pod tym względem tytuł nie będzie miał więc sobie równych. Przykładowa konkurencja - Sleeping Dogs czy Driver: San Francisco - są w tyle za Liberty City z GTA IV, więc jak wszystko pójdzie zgodnie z planem, to GTA V wyprzedzi swoich rywali o pięć lat. Spekulacje mówią nawet o zwierzętach biegających po lesie, wszak wilki czy jelenie w Red Dead Redemption stanowiły chleb powszedni, acz póki co nie zostało to potwierdzone.
Poznaj moich kumpli
GTA V zrywa z pospolitą koncepcją jednego bohatera, która przyświecała studiu Rockstar od dawien dawna. Panowie po raz pierwszy zdecydowali się na wprowadzenie trzech głównych postaci jednocześnie. Co prawda, pewien zalążek takiego rozwiązania mieliśmy już przy okazji Epizodów do GTA IV – jednak tam każda persona dostawała swoją własną grę, a jedynie w newralgicznych momentach główna linia fabularna przeplatała się z innymi bohaterami, budując niesamowity wręcz klimat.
Twórcy wyszli jednak z założenia, że to nie postacie kreują świetną historię, a otaczające je miasto. Spójrzmy – Liberty City z GTA IV było wystarczająco różnorodne, aby przedstawić w nim opowieść imigranta spełniającego swój amerykański sen, przywódcy gangu motorowego oraz młodego lekkoducha związanego bliżej ze sceną klubową. Wszystko działo się w jednym mieście, a jednakże dostawaliśmy trzy pełnoprawne historie, każda w zupełnie innym klimacie.
To samo, ale ze wzmożoną siłą, scenarzyści pragną powtórzyć przy okazji GTA V. Los Santos, o którym pisał Łukasz, to miasto posiadające własnego ducha, który prowokuje mieszkańców do różnych, niekoniecznie moralnych zachowań. To właśnie tutaj ze swoimi problemami boryka się Michael – pierwszy bohater gry. Poznajemy go w momencie, gdy opala się przy swoim basenie, sącząc przy tym wysokoprocentowego drinka. Gość pod czterdziestkę, bogaty, ustawiony – czego chcieć więcej? Michael w przeszłości napadał na banki, jednak w wyniku włączenia go do programu ochrony świadków, zmienił swoje życie i wykorzystał fundusz, który przekazała mu policja. Niestety jego żona – zakupoholiczka – niesamowicie działa mu na nerwy. Sytuacja wygląda równie źle w przypadku kontaktu z dziećmi – Michael po prostu nie dogaduje się ze swoją rodziną. Te oraz inne, nie wymienione sytuacje sprawiają, że nasz protagonista w poszukiwaniu sensu życia powraca na gangsterską ścieżkę.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler