Ninja Theory, twórcy jednej z bardziej niedocenionych gier obecnej generacji – Heavenly Sword, postanowili nie zrażać się wcześniejszym niepowodzeniem. W ten oto sposób już niedługo posiadacze konsol Sony i Microsoftu będą mogli sprawdzić być może największą niespodziankę bieżącego roku.
Ninja Theory, twórcy jednej z bardziej niedocenionych gier obecnej generacji – Heavenly Sword, postanowili nie zrażać się wcześniejszym niepowodzeniem. W ten oto sposób już niedługo posiadacze konsol Sony i Microsoftu będą mogli sprawdzić być może największą niespodziankę bieżącego roku. Nadchodzi Enslaved.
Fabuła oscyluje w obrębie dwóch postaci: Monkey i Trip. Ten pierwszy został w pewien sposób zniewolony przez swoją „koleżankę”, a wszystko to za sprawą sytuacji w jakiej się znaleźli. Oboje są uwięzieni na śmigającym w przestworzach jak Adam Małysz statku, przewożącym niewolników. Panienka chce za wszelką cenę wydostać się z niewoli, a że sama jest mała i słaba, to i szanse na powodzenie są niewielkie. Podstępnie zakłada swojemu umięśnionemu koledze opaskę, która wiąże ich na najbliższy czas. Urządzenie sprawia, że małpiszon musi wykonywać wszystkie rozkazy i zachcianki dziewczyny, a poza tym jeśli coś jej się stanie, to i on zejdzie, gdyż wspomniana opaska ściśnie mu łeb tak mocno, że… resztę dopowiedzcie sobie sami. Bez dwóch zdań bardzo ciekawe podejście do przedstawienia „zażyłości” pomiędzy bohaterami. Oczywiście bankowo można liczyć na jakieś elementy wyższego celu, w stylu pokonania złego pana zagrażającego pokojowi na świecie i takie tam, w końcu w realiach, w których rozgrywa się najnowsze dzieło Ninja Theory, świat opanowały maszyny. Z czasem nasi podopieczni zapewne się polubią, w sumie to jest to pewne, wziąwszy pod uwagę fakt, że Monkey z charakteru przypomina pluszowego misia. Jest silny i brutalny w stosunku do przeciwników, myśli przeważnie tylko o sobie, ale serce ma miękkie jak pączki wyjęte z frytkownicy. Ciekawy miszmasz, może nawet nie trzeba będzie omijać przerywników filmowych?
Rozgrywka również nie trzyma się jednego trendu. Mamy elementy gry platformowej. Skaczemy i wspinamy się po podświetlonych miejscach. Liczy się zręczność i precyzja. Czasem wykonujemy poszczególne ewolucje będąc ściganym przez upływający czas, więc nie ma mowy o popełnianiu błędów. Niestety mamy taką erę, że trudne produkcje nie mają racji bytu (chociaż Demon’s Souls pokazało co innego), więc gra musi być przystępna dla każdego. W ten oto sposób sterowanie wysportowanym kolesiem zostało zniwelowane do wciskania dwóch przycisków. Oby tylko nie zrobiono z tej produkcji tytułu, który sam się przechodzi.
System walki wbrew pozorom nie jest kopią pierwszoligowych slasherów. Monkey rozrywa na kawałki roboty, śrubki, turbiny i silniki walają się po ziemi, jak u najlepszego mechanika samochodowego. Wszystko to w rytm wykonywanych kombosów. Wydaje się, że jednak jest to rasowa chodzona nawalanka - pozory często mylą. Nie ma tu ani technicznego wyziewu Ninja Gaiden, nie ma finezji Heavenly Sword czy też efektowności God of War. Enslaved ma swój styl, który charakteryzuje się niewielką ilością broni (ale za to można używać niektórych części robotów), lista ciosów zamknie się na jednej stronie, nie będzie epickich potyczek z 30 wrogami na raz, a całość jest mocno uproszczona. Czy to źle? Nie wiem, chyba nie. Nikt nie kładzie tutaj nacisku tylko na jeden element. Eksploracja, walka i fabuła stanowią jedność, to nie jest tytuł, który da się łatwo zaszufladkować.
Screeny z Enslaved: Odyssey to the West (XBOX 360)
Trailer bardzo przyjemny, podoba mi się ta wizja świata, główny bohater też daje radę, ciut przypomina Profesora z "Eryka: ostatniego Szramy" Filipa Myszkowskiego. No i ta zajebiaszcza gazrurka w łapie
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler