Need for Speed: The Run - już graliśmy (PS3)
Wydawanie kolejnych części serii w krótkim czasie niekoniecznie musi dobrze odbić się na grywalności, a przede wszystkim na samym koncepcie gry. Odnoszę wrażenie, iż właśnie w taki sposób polegnie najnowszy Need for Speed, zatytułowany The Run. Miałem okazję położyć łapki na konsoli i spędzić z tytułem kilkadziesiąt minut. Czy studio Black Box jest w stanie czymś nas zaskoczyć?
Szczerze wątpię, by tak się stało. Nowa ścigałka od Electronic Arts powiela schematy wykorzystywane wcześniej, a przy okazji robi to niezbyt udanie. Nie będę się wdawał w szczegóły dotyczące fabuły, gdyż niedawno opublikowaliśmy obszerną zapowiedź, skupię się natomiast na samych wrażeniach, które towarzyszyły mi podczas rozgrywki.
Do mojej dyspozycji udostępnione zostały dwa etapy – jeden przedstawiający standardowy wyścig przez pustynię, drugi natomiast pozwalał na przejażdżkę w towarzystwie lawiny (etap ten został zaprezentowany również na konferencji, także większość czytelników powinna go kojarzyć).
Pierwszy sprint rozegrałem, zasiadając za kółkiem standardowego Porsche (wybaczcie, w natłoku emocji nie spisałem sobie, jaki konkretnie był to model). Muszę przyznać, iż model jazdy prezentuje się całkiem fajnie. Jeśli miałbym go jakoś umiejscowić, stawiałbym na lukę pomiędzy strasznie arcade’owym Hot Pursuit, a bardziej symulacyjnym Shiftem. Co za tym idzie, zakręty pokonujemy normalnie, a nie przy zaciągniętym hamulcu ręcznym (strasznie irytował mnie ten sposób prowadzenia auta w Hot Pursuit), jednak z drugiej strony nie musimy się martwić, iż jedno koło złapało nam pobocze (w Shifcie taka akcja zaowocowałaby efektownym obróceniem). Ideał? Coś tu jednak brakuje, być może bardziej realistycznego zachowania podczas zderzania się z przeciwnikami (auto dziwne odskakuje na bok, jak piłka kauczukowa).
Wyścig polegał na mknięciu przed siebie i wyprzedzaniu kolejnych oponentów. Ogólna pozycja wskazywała 155 miejsce, tak więc można się domyślić, iż tego typu etapy imitują jeden wielki turniej, w którym uczestniczy nasz bohater. Ot standard, nic nadzwyczajnego.
Trochę lepiej (albo i gorzej, zależy, jak na to patrzeć) prezentował się drugi wyścig. Na początku widzimy, jak nasz bohater czeka na swojego rywala, zacierając przy tym ręce z zimna. Ten nadjeżdża jednak niespodziewanie, tak więc wsiadamy w swoje BMW i rozpoczynamy pościg. Sceneria w tym etapie jest bardzo burzliwa. Z gór stacza się śnieg, czasami także większe skały, tu i ówdzie lecą ogniste kule (doprawdy nie wiem, skąd tam się wzięły latające ogniste kule, ale ok, może fabuła jakoś to wyjaśni), a w głośnikach wyją syreny, no i oczywiście ryk silnika. To, co robiło wrażenie na wspaniale zagranej prezentacji, w rzeczywistości jest znacznie brzydsze i wręcz frustrujące. Lawina nic nam nie jest w stanie zrobić, tak więc możemy pruć prosto przez spadający śnieg. Znowu z drugiej strony, gdy do akcji wkraczają spadające kawałki skał, robi się po prostu zbyt trudno. Nie narzekałbym na to, gdyby cały etap nie był oskryptowany. Niestety pod tym względem The Run przebija wszystkie części Call of Duty razem wzięte. Interaktywne otoczenie? Coś takiego było już przecież w Split/Second, jednak tam wszystko działo się losowo. Tu skały zawsze spadają w tym samym miejscu, co jest niebywale frustrujące, szczególnie, że na sam koniec etapu przesmyk między nimi jest bardzo mały. W momencie, gdy rozwalimy nasze auto, cofamy się do ostatniego punktu kontrolnego. Możemy to jednak zrobić tylko pięć razy, następna „śmierć” oznacza rozpoczęcie wyścigu od początku. Nie muszę chyba wspominać, iż powtórka jest straszliwie monotonna, bo wszystko dzieje się tak samo, prawda?
Frustruje także oszukujący rywal. W pewnym momencie spokojnie śmigał sobie przez skały, podczas gdy ja musiałem kręcić piruety, by nie rozwalić się na naturalnej zaporze.
Coś takiego byłoby fajne, gdyby zostało wydane przed Split/Second. Aktualnie panowie z Black Box są do tyłu o jakieś dwa lata, co nie wróży dobrze samej grze. Graficznie również nie jest najlepiej – w oczy kole brak wygładzania krawędzi (grałem w wersję dla PS3) oraz ogólna brzydota otoczenia. Cóż, najpiękniejszą ścigałką The Run niestety nie zostanie.
Być może całość gry zrobi lepsze wrażenie. Zaprezentowane mi fragmenty nie porywają, a kolejne ich powtarzanie wręcz irytuje. Na dzień dzisiejszy to taki średniaczek, w którego z braku laku można zagrać. Ale żeby w dniu premiery śmigać po niego do sklepu, to raczej nie.
The Run nie jest ani piękne, ani unikatowe. Destruktywne otoczenie w lepszej wersji widzieliśmy już wcześniej, zwykłe wyścigi także. Wątpię, aby sekcje QTE zrobiły w ścigałce większą furorę. Nie nastawiałbym się na sukces...
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler