Dla prawdziwych fanów marki Mass Effect to niezwykła, wręcz magiczna chwila - w końcu się doczekali! Ileż było lamentu, ile zwyczajnych próśb o przeniesienie przygód komandora Sheparda w nową (a teraz już starą) generację z lepszymi teksturami i po prostu nieco bardziej współczesnym “feelingiem”. Choć ja do tej grupy zdecydowanie się nie zaliczam, to patrzę na wypuszczone właśnie Mass Effect: Legendary Edition ciekawskim okiem. Naturalne wydaje się więc pytanie: Czy warto poświęcić na nowe wydanie ponad 250 złotych?
Przede wszystkim najpierw musimy zajrzeć pod maskę. Mass Effect: Legendary Edition bowiem, to, jak w końcu sama nazwa wskazuje, ultymatywne wydanie trylogii poświęconej kosmicznym perypetiom członka Przymierza, Johnowi Shepardowi, i kierowanej przez niego Normandii. W środku - dosłownie i w przenośni - czeka na nas odświeżenie każdej z części serii oraz doń dodatki (a jest ich całkiem sporo, ponad 40!). Różni się tylko stopień ingerencji w poszczególne odsłony.
Bez wątpienia głównym daniem jest tutaj pierwszy Mass Effect, który oryginalnie ukazał się wyłącznie na konsoli Xbox 360 w 2007 roku (rok później został przeniesiony na komputery osobiste; tytuł finalnie trafił też na PS3 - pięć lat po pierwotnej premierze). W jego przypadku myślę, że możemy mówić o remake'u - ale takim z gatunku tych mniej inwazyjnych. Mimo tego zmieniło się tu naprawdę sporo, a największe modyfikacje wprowadzono względem wersji znanej graczom sprzed blisko 14 lat w lokacjach.
Odpalając ME z Edycji legendarnej możecie mieć problem z poznaniem niektórych ulubionych miejscówek, a przechodzenie gry na pamięć jest raczej niewskazane. Uspokajam jednak: nie przebudowano ich diametralnie, struktura każdej z map jest taka sama. Zyskało przede wszystkim otoczenie - nie tylko na większej różnorodności, ale przede wszystkim spójności. BioWare wypełniło niektóre zbyt puste lokacje dodatkowymi przeszkodami oraz elementami dekoracyjnymi, zmieniając niekiedy nawet ich kolorystykę oraz klimat.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler