Studio Visual Concepts razem z firmą 2K Games grają w bardzo niebezpieczną grę. Na styku generacji, kiedy najnowsza odsłona ich wirtualnej koszykówki debiutuje zarówno na obecnych konsolach (i, oczywiście, komputerach osobistych), jak i ma zamiar wyjść na nadchodzących Xboksie oraz PlayStation 5, deweloperzy oferują graczom skandaliczny skok na kasę pod płaszczykiem… nie, nawet się z tym nie kryją.
Od „osiemnastki” cykl NBA 2K nie ewoluował zbyt prężnie, oferując co roku te same rozwiązania, w nieco tylko lepszej oprawie i z aktualnymi składami. I do pewnego momentu to kupowałem, nieustannie broniąc deweloperów, mówiąc: nie da się wymyślać koła na nowo. Najwyraźniej seria dotarła do ściany i na ósmej generacji z rozgrywki więcej się nie wyciśnie. Cóż, takie życie.
Jednak NBA 2K21 weszło na pewien poziom odtwórczości, który nie pozwala mi patrzeć na ten tytuł inaczej, jak na zwyczajny skok na kasę – bo fani i tak zdecydują się na wydanie blisko trzystu złotych. To zwykłe złodziejstwo.
Trudno nie mieć wrażenia, że NBA 2K21 na konsole Xbox One, PlayStation 4 oraz PC-ty to po prostu poprzednia część. Rozgrywka, oprawa, wszystko pozostało po staremu. I mówiąc „po staremu” nie mam tylko na myśli pewnych uniwersalnych wartości, które dla tej marki były niezmienne, lecz fakt, że twórcy nie pofatygowali się nawet, żeby zaimplementować nowy interfejs, grafiki, wstawki przed meczami itp. To dosłownie NBA 2K20 tylko z nowym systemem rzutów.
I to ten ostatni zasługuje na stosunkowo dobre słowo i kilka zdań omówienia. Dobre, choć w sieci z tego powodu wrze, bo mimo wszystko zmiana podejścia do oddawania rzutów stawia na głowie sporą część tego, co przez lata pozwoliło nauczyć się gier od Visual Concepts.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler