William B.J. Blazkowicz został na pewien czas odstawiony na boczny tor. Od czasu ostatniej pełnoprawnej części z – prawdopodobnie – najsławniejszym pogromcą nazistów minęły dwa lata, a wydawca gier od studia Machine Games, firma Bethesda Softworks, zdaje się przeć za światowym trendem i inwestuje w swoich produkcjach w mikrotransakcje oraz moduły sieciowe. Ponadto B.J. jest praktycznie nieobecny w wypuszczonym właśnie spin-offie, w którym poznajemy jego córki, a akcja została osadzona na samym początku lat 80. ubiegłego stulecia – William jest już zatem staruszkiem.
W Wolfenstein: Youngblood, zgodnie z tytułem, wcielamy się w młodą krew – w kolejne pokolenie „urodzone, by zabijać nazistów”. Do wyboru dostajemy jedną z bliźniaczek, córek Blazkowicza – Jessicę lub Sophie. Jedną, bowiem druga sterowana jest przez komputer lub żywego gracza. Kooperacja stanowi to najistotniejszy „ficzer” oraz nowość w serii FPS-ów. Youngblood w całości opiera się na wspólnej walce z nieustającym od czasów wojny europejskim okupantem. Jeżeli wśród znajomych nie znajdziemy żadnego chętnego do wspólnej zabawy, a nie chcemy pomocy sztucznej inteligencji, to możemy stworzyć sesję, do której będzie mogła dołączyć dowolna osoba. Kampania jest naturalnie do ogrania w pojedynkę, nie ma tutaj najmniejszego problemu czy to z poziomem trudności, czy mechaniką.
Historia, co jest dość oczywiste, toczy się po wydarzeniach z Wolfenstein II: The New Colossus. Jeśli jednak nie skończyliście „dwójki”, to co prawda ominie Was sporo smaczków, ale nie będzie to istotna bariera przed zrozumieniem Youngblood. Z drugiej strony fabuła nie jest specjalnie rozbudowana lub skomplikowana, a raczej dość płytka i powtarzalna – zresztą jak gameplay.
Główny wątek wygląda następująco: Blazkowicz znika. USA w 1980 jest w pełni oswobodzone. Jessica i Sophie odkrywają tajemnicze pomieszczenie, w którym B.J. planował odnalezienie laboratorium X zlokalizowanego w podziemiach Paryża. Wraz z nową koleżanką, Abby, córką szefowej FBI, zwariowane bliźniaczki kradną helikopter i nawiązują kontakt z paryskim ruchem oporu.
Od samego początku niewątpliwym atutem są główne bohaterki. Bardzo łatwo przychodzi polubienie dziewczyn – są naturalne, ale przy tym karykaturalne w sposób charakterystyczny dla całego uniwersum Wolfensteina. Nie są to niesamowicie złożone charaktery, wszak Sophie oraz Jessica dopiero co opuściły pielesze. Są przede wszystkim nastolatkami w głowach mając jeszcze książki przygodowe i wyprawy z ojcem na polowania, nie do końca będąc świadome ciężaru misji, której się właśnie podjęły. I to widać oraz słychać – w zachowaniu, w dialogach. Brak tu tych wszystkich dramatycznych scen, gdy po raz pierwszy rozwalają głowę naziście, a towarzyszy temu raczej taka młodzieńcza ekscytacja i radość z robienia czegoś nowego.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler