Scenariusz gry finalnie jest pokrzywdzony przez ten powtarzalny gameplay. Fabuła The Sinking City pochłonęła mnie bowiem bez reszty! Na początku towarzyszy nam poczucie zagubienia przez ilość dziwnych na pierwszy rzut oka wątków i niezrozumiałych sytuacji (wszak bazując na prozie H.P. Lovecrafta jest tutaj dość silny motyw dark fantasy). Jednak tylko napędza to do rozwiązywania kolejnych śledztw. Późniejszy tor zaś, którym wydarzenia podążają, tylko tę ciekawość wzmaga – historia w mojej ocenie jest bardzo dobrze poprowadzona, dając graczowi klasyczne, powolne wyjaśnianie widzianych rzeczy i stopniowe dochodzenie do sedna problemu.
Ale kiedy trafiam na dziesiątą z rzędu sprawę, w której robię to samo i już nawet nie zabijam potworów a jedynie przebiegam obok nich by tylko szybciej zebrać materiał dowodowy i mieć to z głowy, to coś jest nie tak. Uważam, że otwarty świat skutecznie zabił przyjemność z zabawy i w przygodówce okazał się totalnie niepotrzebny. Chwała Bogu, że istnieją punkty szybkiej podróży (i są nawet dość gęsto rozmieszczone), dzięki czemu nie trzeba pokonywać całkiem sporych odległości raz za razem.
W opozycji pochwalę bohatera – projekt sylwetki Charlesa Reeda wyszedł projektantom bardzo ciekawie. A właściwie jego charakter, bowiem nierzadko mamy możliwość – dzięki wyborom opcji dialogowych – stworzyć cynicznego, sarkastycznego i zmęczonego życiem badassa z typowego amerykańskiego kina. Wielka zasługa w tym tłumaczy, którzy bardzo sprawnie przełożyli angielskie napisy na nasz język – nierzadko kompletnie modyfikując wypowiedź, by pasowała do swojskich realiów. Dubbingu tu oczywiście nie doświadczymy, ale to akurat trafna decyzja.
W temacie oprawy wizualnej nie mogę jeszcze nie wspomnieć o naprawdę fatalnej mimice postaci (miałem wrażenie, że w Sherlockach Frogwares wyszły one jakoś lepiej) i o drewnianych animacjach. Tytuł ma też ogromne problemy techniczne. Grając na Xboksie One X regularnych spadków klatek doznawałem dość często, a konsola wchodziła na najwyższe obroty w najbardziej prozaicznych momentach, takich jak zwykła rozmowa z NPC-em. Dodatkowo zwiedzanie Oakmont skutecznie uprzykrzały doczytujące się tekstury, a także po prostu ich mierna jakość. W wielu miejscach rozpaćkane fragmenty domostw, mebli czy innego wyposażenia straszyły i powodowały mdłości. Zasłonę milczenia spuszczę na powtarzalność lokacji oraz całego świata (w tym również udźwiękowienia), o których już wspominałem.
Studio Frogwares przerostem ambicji zabiło bardzo ciekawą historię! The Sinking City miało okazję stać się naprawdę przyjemną przygodówką z niebanalną historią opartą na Lovecrafcie, lecz przez niepotrzebny otwarty świat, konieczność zwiedzania powtarzających się budynków oraz dzielnic, którym akompaniował ten sam soundtrack, skutecznie wszystko zepsuto. Koniec końców potencjał został zmarnowany, gameplay nienaturalnie rozciągnięty i nieoferujący w zamian za progresję w kampanii totalnie nic nowego (wszystkiego dowiadujemy się na samym początku i tak brniemy do samego końca). Wielka, ale to wielka szkoda.
Przeciętna |
Grafika: Oprawa wizualna straszy powtarzalnością oraz pop-upem tekstur (które nierzadko są dosyć kiepskiej jakości). Choć czasami udaje się stworzyć fajny, mroczny klimat. |
Słaby |
Dźwięk: Oprawa dźwiękowa do połowy rozgrywki nadaje całkiem przyjemnego tonu, jednak później staje się - jak wszystko - nazbyt powtarzalna. |
Słaba |
Grywalność: Decyzje o zaimplementowaniu tak dużego otwartego świata odbiła się na jakości gry. W negatywnym kontekście. |
Słabe |
Pomysł i założenia: O ile idei popchnięcia przygodówki w ramiona popularnych dzisiaj przygodowych gier akcji, łączących sporo elementów z innych gatunków, nie powinienem krytykować - wszak nie popełnia błędów tylko ten kto stoi w miejscu - o tyle wykonanie już chętnie zganię. |
Słaba |
Interakcja i fizyka: Z reguły niczego poza dowodami w śledztwie nie możemy sprawdzić. |
Słowo na koniec: The Sinking City to spadek jakości po obu częściach Sherlocka Holmesa. |
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler