Life is Strange od francuskiego studia DONTNOD Entertainment przyjęto z niesamowitym entuzjazmem. W pozytywnych słowach o grze wypowiadali się zarówno dziennikarze (średnia na ocen na Metacritic w wersjach na PC i PlayStation 4 to ponad 80 punktów), jak i fani przygodowych gier akcji. W oczekiwaniu na Life is Strange 2 (które, jak wiemy, nie będzie kontynuacją przygód Chloe i Max), aby jakoś umilić ten czas wszystkim wielbicielom, osobne studio Deck Nine wzięło się za nadanie formy pobocznemu wątkowi, a dokładniej przeszłość pierwszej z wymienionych bohaterek. Jak wyszło?
Wniosek jest taki, że Life is Strange: Before the Storm nie dotrzymało kroku oryginałowi z 2015 roku! Fabuła, z jednej strony, jest przesiąknięta „LiS-owym” klimatem, podobnie zresztą jak rozgrywka, niemniej, z drugiej, ma dwie poważne wady: raz jest za bardzo rozwodniona, raz zaś stara się pokazać zbyt dużo w nieproporcjonalnie krótkim czasie. Co do zasady jednak, jeśli podobała się Wam podstawka, to przy spin-offie również powinniście bawić się nie najgorzej.
Problem zaczyna się w momencie, kiedy od Before the Storm – produktu stworzonego przez skromniejsze i mniej doświadczone studio – zechcemy oczekiwać co najmniej tego samego, co od Life is Strange. Tutaj faktycznie można się zwieść, a to głównie z uwagi na kilka kwestii związanych z rozłożeniem niektórych elementów na osi czasu trzyodcinkowego sezonu (czwarty będzie bonusem dla posiadaczy bogatszej edycji gry).
Wygląda to mniej więcej tak: historia przenosi nas w czasie do okresu, w którym Chloe Price nie była jeszcze tak zbuntowana i dopiero docierała do własnego stylu. Są to dokładnie 3 lata, a więc Max Caulfield właśnie wyjechała i przestała kontaktować się z naszą protagonistką. Podczas pewnej imprezy rockowej w starym młynie poznajemy Rachel Amber – szkolną prymuskę, chodzący ideał – i tak zaczyna się wielka przyjaźń.
Ostatni zwrot jest tutaj kluczowy, ponieważ to on niejako determinował fakt, że jedna z głównych bohaterek wykreowana w Before the Storm jest naprawdę wiarygodna. Chodzi bowiem o to, że przebieg scenariusza w prequelu pokazuje nam pannę Amber w naprawdę „solidnym” świetle, prezentując jej przywary tak, że jesteśmy w stanie uwierzyć w powód zauroczenia się w niej Chloe. Krótko mówiąc sylwetki nieznane z oryginału są przekonujące na tyle, że śmiało możemy rozumieć ich zachowanie.
No dobrze, ale z jednej strony mówię o historii w niepochlebnych słowach, a teraz ją wychwalam. Nie do końca tak jest – wszystko zależy od tego, na który epizod spojrzymy. W moim osobistym rankingu wygląda to następująco: trzeci > drugi > pierwszy. Pierwsze dwa odcinki mają swoje momenty, w szczególności mówię tu o zakończeniach, niemniej jednak przez większość czasu sprawiają wrażenie, że scenariusz jest tutaj pozbawiony jakiejkolwiek głębi, zaś przezywane wydarzenia nie prowadzą do żadnego konkretnego celu, rozmywając clou.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler