
Trudno rozpocząć recenzję Assassin’s Creed: Origins innym wstępem niż nawiązaniem do rocznej przerwy (w teorii oczywiście, wszak w 2016 ukazały się nowe, poboczne, tytułu z tego uniwersum) w wydawnictwie głównych odsłon tejże serii. W tym wypadku nadrzędnym pytaniem wydaje się: „Czy cokolwiek ona dała?”. Tutaj prawdopodobnie rozczaruję wszystkich antyfanów marki firmy Ubisoft, ponieważ odpowiedź jest jedna: dała! Origins to najlepsza część w historii serii!
Saga zakonu asasynów zakończona została w pochmurnym i skąpanym w wiecznym deszczu Londynie z Syndicate z 2015 roku – na etapie, w którym deweloperom obrywało się za wiele rzeczy związanych z kondycją uniwersum. Przede wszystkim jednak chodziło o pewną stagnację i brak świeżości. Jednocześnie nie chciałbym mówić, że Origins w tym temacie obróciło Assassin’s Creed o 180 stopni, bo to trochę zbyt daleka interpretacja, niemniej jednak nie można zignorować faktu, że to właśnie ta produkcja wyznaczyła nowy kierunek dla kolejnych części.
Największe zmiany dotknęły – a jakże! – poddawany wszelkiej krytyce gameplay. Studio Ubisoft Montreal rozpoczęło dłubanie nad przygodami Bayeka w momencie wypuszczenia na rynek „czwórki”, więc pracowało nad nimi blisko 4 lata. Czas ten był wystarczający, aby w niemal całości przebudować zasadniczy filar – rozgrywkę! Ta jest dużo bardziej dynamiczna i żywiołowa! Bohater operuje nie tylko mieczami, włóczniami i buławami, ale także kilkoma rodzajami łuków oraz szeroką gamą tarcz. Do tego wszystkiego dochodzi możliwość dynamicznego przełączania się między umieszczonymi w ekwipunku broniami, nawet podczas poruszania się na wierzchowcach (wielbłądzie również!).
A propos protagonisty. Jak wskazuje podtytuł tej odsłony cyklu, tym razem mamy okazję poznać narodziny (mówiąc bardzo oględnie) zakonu skrytobójców. Wcielamy się w postać Bayeka z Siwy, który przed wejściem na egipski tron Ptolemeusza XIII (czyli w 51 roku p.n.e.) sprawował prestiżową funkcję medżaja – był członkiem osobistej ochrony kolejnych faraonów. W związku ze spiskiem przeprowadzonym przez najbliższe otoczenie ostatniego z egipskich władców, medżajowie popadają w niełaskę, a Bayek rozpoczyna swoją osobistą zemstę na kolejnych reprezentantach Zakonu Starożytnych – protoplastów Templariuszy.
Niewątpliwą zaletą scenariusza jest jego spójna koncepcja! Po kilku dość efektownych odsłonach, gdzie fabuła przypominała stricte kino akcji, Origins proponuje o wiele dojrzalszą i osobistą historię, nie stroniącą od brutalności i kontrowersyjnych motywów. Mimo iż tytuł rozkręca się powoli, to wydaje się, że każdy element miał znaleźć się w swoim miejscu od samego początku. Efekt jest taki, że w wyniku logicznych następstw, osobista motywacja zemsty Bayeka zamienia się w walkę dla dobra ogółu – wyraźnie widać związki przyczynowo-skutkowe.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler