Assassin’s Creed Chronicles: China nieszczególnie mnie wciągnęło. Gra była niezła, ale jednocześnie dość schematyczna. Deweloperzy nie postarali się też, jeśli chodzi o lokacje, które przygotowano na jedno kopyto oraz fabułę. Z tego powodu do Assassin’s Creed Chronicles: India podchodziłem sceptycznie. Ku mojemu zaskoczeniu, jest lepiej… nie ma rewolucji, ale gra się przyjemniej.
Głównym bohaterem gry jest niejaki Arbaaz Mir – przedstawiciel asasynów, który pewnego dnia wskakuje w sam środek dość znacznej intrygi, której teatrem jest Amritsaru. Jego dzień zaczął się od potajemnej randki z księżniczką Pyarę, a niedługo po niej sprawy mocno się skomplikowały. Wszystkiemu winny jest pewien mistrz templariuszy, planujący wykraść tajemniczy diament Koh-i-noor. Jakby tego było mało, księżniczka zaginęła. Scenariusz nie jest jakoś szczególnie porywający, ale kolejne jego fragmenty pochłania się całkiem sprawnie i bez większych zgrzytów.
Mechanika rozgrywki przypomina tą z poprzednika – rzekłbym, że jest z niego skopiowana. Głównego bohatera obserwujemy z boku, a przemieszczając się w dwóch wymiarach próbujemy dotrzeć z punktu A, do B, jednocześnie realizując okazyjne zadanie poboczne, które w niektórych misjach się pojawia. Przebrnięcie przez poszczególne lokacje nie jest jakoś szczególnie trudne, ale jeśli chce się to zrobić w jakimś określonym stylu, tudzież z maksymalną notą, trzeba wykazać się sprytem.
Stylów zabawy są trzy: shadow, silencer oraz assassin. Pierwszy wymaga od grającego całkowitego unikania kontaktu z oponentami. Trzeba więc prześlizgiwać się za zasłonami, bezustannie kryć się w cieniu i walczyć tylko wtedy, gdy gra od nas tego żąda. Druga metoda ukończenia Assassin’s Creed Chronicles: India pozwala na wykorzystywanie przemocy, trzeba jednak robić to w taki sposób, aby nie wzbudzać alarmu. Ostatni sposób przechodzenia to już brak jakichkolwiek ograniczeń. Wpadamy na mapę, wybijamy wszystkich i brniemy dalej, nie bacząc na liczbę zwłok, jakie zostawiamy za sobą.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler