Od razu napiszę, że z naklejkami jest pewien haczyk. Otóż nie można ich kupować pojedynczo, a tylko w zestawach. Może się więc okazać, że spora ich część będzie bezużyteczna, a monety przecież nie są nieskończone. Trzeba więc decydować czy kupić tańszą paczkę, licząc na szczęście, czy droższą, ale pewniejszą. Wszystko rozbija się o hazard. Jeśli Wam się uda, zwykłego Kaktusa zamienicie w takiego, który strzela ogniem, a słonecznik, zacznie miotać lodem. Oczywiście w takiej sytuacji zmienia się również prezencja naszych podopiecznych, by odzwierciedlać ich przemianę wewnętrzną.
Żeby nie było nudno, na potrzeby gry przygotowano trzy tryby rozgrywki: Garden Ops, Vanquish oraz Gardens and Graveyards. Pierwszy to jedyny, w którym można grać samodzielnie. Chodzi o to, że jest to model rozgrywki oparty o fale, które jesteśmy w stanie odpierać szarpiąc samemu, albo z trzema innymi kumplami w kooperacji, broniąc zbudowanego i obwarowanego ogrodu. Gracze przejmują władzę nad roślinkami, a komputer, tudzież konsola, steruje umarlakami. Atakują one w falach, a każda kolejna jest potężniejsza od poprzedniej. Przy jedenastej fali, mamy możliwość wezwania szalonego Dave’a i ewakuowania się w jego latającym kamperze. Co ciekawe, w Garden Ops da się określić poziom trudności. W przypadku osób dopiero zaczynających przygodę w grze polecam poziom łatwy, choć i tu nie obejdzie się bez potu, krwi i łez. Na normalnym trzeba dysponować zgraną ekipą, a na wyższych zwycięstwo wymaga mnóstwa ćwiczeń i wyśmienitej koordynacji w drużynie. Drugi model rozgrywek to klasyczny Death Match, w którym biorą udział dwie drużyny po 12 osób, tłukąc się tak długo, aż upłynie czas i jedna z ekip będzie miała lepszy wynik od drugiej. Naprawdę nic wyjątkowego, ale pograć można. Ostatni sposób spędzania wolnych chwil to niejako Szturm z serii Battlefield. Walczymy więc o kontrolę nad specjalnymi punktami. Jeśli dane miejsce posiadają roślinki, wówczas jest to ogród, a jeśli zombie, to mamy do czynienia z cmentarzem. Przepychanka ma też kilka innych zasad, np. zombie mają tylko 5 minut aby nakopać roślinkom. Na końcu starcia następuje wielki finał, różnicujący zabawę. Przykładem niechaj będzie zniszczenie korzeni wielkiego słonecznika.
Do tej pory wszystko w miarę ładnie, najwyższa pora nieco ponarzekać. Duży, acz nie największy, minus należy się deweloperom za mapy. Nie chodzi o to, że nie są pomysłowe, czy wykonane bez polotu. Zrealizowano je należycie i każda jest unikatowa. Szkoda natomiast, że udostępniono ich tylko pięć sztuk. Dość szybko da się je ogarnąć, a wtenczas rozgrywka staje się za bardzo schematyczna. Nadzieja w tym, że wkrótce dostaniemy kolejne lokacje. Wszak twórcy zapowiedzieli, że już nad takowymi pracują, a trafią one do graczy całkowicie za darmo. Może za kilka tygodni, czy miesięcy warto będzie wrócić do gry i ponownie spróbować swoich sił.
Jeśli chodzi o sprawy czysto techniczne, to mam wrażenie, że Garden Warfare, jakimś sposobem, wygląda lepiej na konsoli Xbox 360, niż Battlefield 4 na tej samej platformie. Autentycznie. Więcej jest drobnych detali, tekstury są chyba wyższej rozdzielczości (a przynajmniej nie biją po oczach), jest sporo efektów specjalnych. Ogólnie nie sposób narzekać, a silnik jest dokładnie ten sam. Mapy posiadają mnóstwo ciekawych akcentów, jak np. graffiti na budynkach. Wszystko jest zbudowane w odpowiednim, humorystycznym klimacie. Tak na marginesie, rośliny są w tej grze bardziej przerażające, niż zombie. Z nieumarłych zrobiono trochę jakby klaunów, szczególnie kiedy zaczniemy ich przebierać, wykorzystując do tego zgromadzone ciuchy.
Dźwiękowo też jest należycie. W tle pogrywa charakterystyczna muzyka, efekty specjalne wypełniają świat, a część z nich potrafi natychmiast podnieść kąciki ust grającego. Widać, że twórcy mieli pomysł na swój produkt i nie robili niczego na siłę.
Szkoda natomiast, że po około 4-5 godzinach grania, każdą kolejną minutę spędzałem w produkcji na siłę. To jest właśnie największa przywara Garden Warfare. Produkcja dość szybko wytraca swój pierwotny czar, a wtedy okazuje się, że na dłuższą metę jest dość schematycznie. Szarpanie w multi oczywiście sprawia przyjemność, ale zdecydowanie więcej frajdy zapewnia Battlefield 4 albo Call of Duty. Urok szybko niestety znika, gagi przestają bawić i robi się sucho, a szkoda, bo początki są wyśmienite. Nadzieja w tym, że kiedy pojawią się kolejne mapy do gry, to znowu będzie dało się wrócić i poszarpać ze znajomymi. Pewnie tylko na kilka godzin, ale zawsze lepsze to, niż nic, prawda?
Sumując zatem, Garden Warfare to przyjemna propozycja, ale w żadnym razie nie wciągnęła mnie na tyle, abym maniaczył dniami i nocami. Wydaje mi się - nawet jestem przekonany - że przy Plants vs. Zombies 2 na iPada spędziłem więcej czasu. Jeśli macie ochotę koniecznie zagrać, to kupcie, bo bawić się będziecie nieźle, przygotujcie się jednak na to, że zauroczenie odejdzie tak samo niepostrzeżenie, jak nadeszło.
Świetna |
Grafika: Ciekawa stylistyka, niezłe wykonanie - nie wyobrażam sobie żeby mogło to wyglądać inaczej. |
Świetny |
Dźwięk: Sporo humorystycznych efektów specjalnych oraz świetna muzyka. |
Dobra |
Grywalność: Kilka godzin można pograć, ale szybko robi się schematycznie. |
Dobre |
Pomysł i założenia: Klasy postaci są genialnie przygotowane. Pochwała należy się też za naklejki. Reszta to standard wśród shooterów. |
Dobra |
Interakcja i fizyka: Fizyka, jak na silnik Frostbite jest ograniczona, ale nie przeszkadza to w najmniejszym stopniu. |
Słowo na koniec: Spodziewałem się czegoś lepszego. Zabawa cieszy, ale na dłuższą metę jest zbytnio schematyczna, a to sprawia, że kilka godzin wystarczy aby zauroczenie minęło. |
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler