Kontynuując, morskie batalie często przeradzają się w bardziej standardowe potyczki. Dochodzi do tego wtedy, gdy zdecydujemy się na abordaż. Zbliżamy wówczas własną jednostkę, do konstrukcji wroga i przechodzimy na jej pokład. Tam, chwytamy za miecz, albo inny środek perswazji, i zaczynamy wymianę ciosów, tudzież ognia. Gdy wreszcie załoga rywala się podda, wszyscy (prawie) się radują, entuzjastycznie wykrzykując. My (gracz) możemy zaś podjąć decyzję co do tego, jak wykorzystać pozyskany żaglowiec (o czym pisałem powyżej). Ach, Zapomniałbym, abordaże są istotne z jeszcze jednego powodu. Zniszczenie wrogiego statku sprawia, że dostajemy połowę zawartości jego ładowni. Jeśli chcemy całość, musimy zastosować bardziej bezpośrednią ofensywę. Taką, która nie zdewastuje połowy pokładu.
● Hawana (stolica Kuby),
● Nassau (stolica Bahamów),
● Kingston (stolica Jamajki).
Jeśli chodzi o zadania poboczne, to jest jeszcze jeden rodzaj, który mi się spodobał. Często natrafiamy bowiem na piratów, przy których głowach widnieje strzelba. Naszym zadaniem jest zakraść się do oprawców i po cichu ich wyeliminować. Jeśli nie uda się tego zrobić bez bycia zauważonym, piraci zostaną zastrzeleni, a potencjalna nagroda (kolejni członkowie załogi) utracona. Emocje przy tych akcjach są niebywałe, bo wystarczy delikatna wpadka i po ptokach. Reszta bonusowych aktywności to standard: zbieranie kawałków Animusa, bieganie po dachach, wspinanie się na wieże itd.
Prócz rozgrywki w erze pirackich podbojów, w Assassin’s Creed IV: Black Flag możemy też wyskoczyć z Animusa i spędzić nieco wolnego czasu we współczesności. Wcielamy się tu w rolę pracownika biurowego, mającego za zadanie obmyślić jakiś produkt rozrywkowy, oparty na życiu Edwarda Kenwaya. Większość zadań poza Animusem jest całkowicie opcjonalna, ale osobiście uważam, że warto przebrnąć przez to, co przygotował deweloper. Wplątujemy się w ten sposób w małe śledztwo, a w jego wyniku poznajemy wiele szczegółów na temat przyszłości oraz przeszłości serii. Wyjątkowo sprawnie to wszystko poszło Ubisoftowi i, choć historia jest prosta, w pełni spełniła moje oczekiwania. Na pewno bowiem każdego grającego szybko zaintryguje to, jakim sposobem protagonista może w ogóle działać z Animusem. Musi być jakoś powiązany z Desmondem oraz Obiektem 17, prawda? Ale jak? Na to i wiele innych pytań, powinniście znaleźć odpowiedź właśnie w czasach współczesnych.
Mimo że fabularnie wszystko poszło w miarę sprawnie, nie oznacza to, że każda misja jest ciekawa. Nadal wiele zleceń potrafi przynudzić. Szczególnie te, w trakcie których jesteśmy zmuszeni do śledzenia ludzi, celem pozyskania wartościowych informacji na ich, albo kogoś innego, temat. Brniemy więc za takim delikwentem przez 10 minut, wsłuchując się w nudną rozmowę, a finalnie podcinamy mu/jej gardło, albo wbijamy miecz w sam środek klatki piersiowej. Jeśli rozwiązanie to byłoby wykorzystane raz, czy dwa razy, jeszcze można by przeżyć, ale Assassin’s Creed IV: Black Flag co chwilę zmusza nas do prześladowania jakiś osobników, co, po iluś tam razach, już nie jest szczególnie emocjonujące. Tym bardziej, że deweloper korzysta z tej techniki pozyskiwania informacji od pierwszej odsłony sagi. Jak to mówią: co za dużo, to nie zdrowo.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler