
Osoby, które kochały San Andreas za mnogość dodatkowych rzeczy do roboty, w GTA V poczują się, jak w domu. Ukończyłem wątek fabularny, a Los Santos w dalszym ciągu ukrywa przede mną multum tajemnic. Co prawda część zajęć to typowe zapychacze czasu (kradzież gaci celebrytów dla jakiegoś maniakalnego psychola - że co?), ale większość z nich oferuje dodatkowe dziesiątki godzin zabawy. Ba, powróciły nawet słynne "Rampage", polegające na wybiciu określonej liczby przeciwników w wyznaczonym czasie. Pierwszą tego typu misję odkrywamy, gdy Trevor wpada w furię i całkowicie traci nad sobą kontrolę. Szkoda jedynie, że naliczyłem się ich jedynie 5. Przydałoby się też trochę większe ich zróżnicowanie - jazda czołgiem (jak w GTA 2), zabawa z bazooką lub obijaniem baseballem facjaty kilku bolków.

Macie już dość? A to jeszcze nie koniec. Powróciły bowiem znane z Red Dead Redemption zdarzenia losowe. Ot, wędrując bez celu po mieście byłem świadkiem kradzieży samochodu, ukarałem złodzieja, a pojazd zwróciłem właścicielowi. Widziałem również napad na sklep, pomogłem bandziorom zbiec z miejsca zbrodni, a ci, w ramach wdzięczności, podzielili się ze mną łupem. Gdy na budowie doszło do wypadku, uratowałem pracowników przed śmiercią w pożarze. Na pustkowiu natrafiłem również zaparkowane auta i leżące obok nich ciała. Zabawiłem się w detektywa i okazało się, że to miejsce nieudanej transakcji narkotykowej. Bogactwo GTA V powala na glebę. To świat, w którym nie można się nudzić. Nawet po 50h rozgrywki gra stawia przed nami nowe atrakcje.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler